Tatry Wysokie
Góry
Krzyżne – narciarska impresja...
Autor: Wojciech Szatkowski
Sezon ski-turowy w Tatrach Anno Domini 2011/2012 dobiegł końca. Teraz jest dobry czas na wspomnienie kilku zjazdów z minionej zimy, a raczej wiosny. Na początek Krzyżne. Jedna z wielu historycznych przełęczy, słynnych narciarskich przełęczy, w Tatrach Wysokich. Z piękną historią i jeszcze lepszymi widokami:) tatrzański, narciarski klasyk. W gronie znajomych odbyliśmy w to miejsce jedną z ostatnich w tym sezonie wycieczek ski-turowych. A jak było poczytajcie...
Koniec kwietnia 2012 r. Ostatnia, długa wyrypa sezonu? No nie ostatnia, ale taka typowo wiosenna. Robiona w tropikalnym niemal upale, w dużej grupie znajomych. Jej celem było Krzyżne. Tatrzańska przełęcz, z której wiele razy już zjeżdżałem, nigdy się na niej nie zawiodłem. Tak było i tym razem.
W Kuźnicach tego dnia panował nastrój niepokoju. Wieje. I to mocno. Kurz uliczny, wzniesiony wiatrem, bije po oczach. Podchodzę do „Yurty” Przemka Sobczyka. Mocna kawa, miła rozmowa. Po kolei docierają znajomi: dwie Madzie: Szpot i Ziaja, Józek Brzuchacz, Wojtek Swędzioł (to nasza pierwsza wspólna wyprawa, oby więcej), Marcin Dziubas, jego kolega, Andrzej z Krakowa – znajomy z Ciemniaka, Ariel, Hubert Jarzębowski, Wiesiek Kowalski. Jest nas trochę. Startujemy w ponad 10-osobowej grupie z Kuźnic. Wieje jak diabli, ale po godzinie i pół spaceru z nartami na ramieniu lądujemy na Hali. Idziemy tam Jaworzynką, bo narty zapniemy dopiero na Przełęczy Między Kopami (Karczmisko). W „Murowańcu” jak to w „Murowańcu”o tej porze – tłoczno. Dla kurażu wypijamy po piwku:) Nasza zabawa trwa. Humory dopisują. Spotykamy Tomka Króla:) Dziewczyny stwierdzają, że Krzyżne to dla nich za daleko i idą na Kasprowy. No cóż, mamy demokrację, teraz to już tylko męska wyprawa:). Podejście przez Dubrawiska, z kluczeniem pomiędzy kosówkami, to kolejny element wyprawy na Krzyżne. Stajemy nad pięknym żlebem spadającym do Pańszczycy na Wyżnie Zielone. Zjeżdżamy kolejno. Fajnie, firn. Znowu przypinamy foki i pniemy się pod Krzyżne. Józek, jak zwykle diabelnie silny i szybki, pnie się pierwszy zakosami do góry. Ostatni kawałek z nartami przypiętymi do plecaka. Widok ten sam, ale zawsze zachwyca. Zresztą, ja już w piękniejsze od Tatr góry nie uwierzę. Szykujemy się do zjazdu. Wcześniej wypijamy, dzięki Wojtkowi, coś pysznego. Na takiej wysokości tej klasy śliwowica to rarytas. Pijemy po sporym łyku: za Twoje zdrowie Wojtku – i za Twoje, i za nas wszystkich! - toast za toastem. I tak ma być. I niech mi nikt nie mówi, że to nieodpowiedzialne. Tak ma być. Po prostu. Przyjaźń ma swoje prawa i wymagania. Zaczynamy zjazd. Szczególnie warto pochwalić Marcina, który pokonał wspaniały żleb i Huberta, który był niezwykle dzielny oraz Józka, który w górach jest zawsze szybki jak kozica. Wojtek trafia do Morskiego Oka. Liczę jednak, że jeszcze nieraz wyruszymy narciarskim szlakiem. Do domu wracam po 20, wyrypa super - w sumie 11 godzin wycieczki. Ramiona i twarz pieką, gdy z Arielem schodzimy przez ostatni kawałek nartostrady na Nosalową Przełęcz. Kolejny sezon się kończy. Świetny był. Zmęczenie jest, a więc to była prawdziwa „wyrypa narciarska”. Jak to opisać? Trudno. Pewnie dlatego, że atmosferę gór trzeba nosić w sercu. Nawet najlepsze i dobrane słowa są tutaj namiastką. Tylko namiastką, niczym więcej.
Podczas tego dnia Góry wyraźnie nam/mi sprzyjały. Nie jedyny raz zresztą:) Narciarstwo turystyczne stało się z czasem – na miarę moich skromnych możliwości – esencją mojego życia. Tak już pozostało. „Młodość potrzebuje jakiegoś objawienia. Dla mnie były nim góry. To bardzo ważne, żeby coś pokochać, by nie zgubić tych wartości, dzięki którym życie różni się od wegetacji” – mówi słynny francuski wspinacz, Gaston Rebuffat (1964). I ma całkowitą rację. Myślę, że wielu z nas zgodzi się z jego słowami. Szukajmy zatem na wiosennych tatrzańskich szlakach i śniegach wolności, młodości i czego jeszcze chcemy. Szukajmy wyśnionego, wiosennego żlebu. Narciarskiej wyrypy. I nie zapomnijmy o Przyjaźni, bo ona jest najważniejsza. Ważniejsza nawet od tego, co uda nam się osiągnąć w górach, Tatrach lub innych. Chociaż w piękniejsze od wiosennych Tatr Góry, ja jakoś nie wierzę. Coraz częściej to do mnie dociera.
Teraz kilka słów z historii i kilka szczegółów technicznych opisywanego powyżej zjazdu. Krzyżne jest celem ładnej wiosennej wycieczki ski-turowej. Widok z przełęczy jest jednym z najpiękniejszych i najbardziej rozległych w całych Tatrach. Początek zjazdu: Krzyżne (2112 m). Nachylenie stoku: maksymalnie 35º. Przewyższenie: 458 m do stawu. Długość zjazdu ok. 2 km do Czerwonego Stawu. Zagrożenie lawinowe: uwaga szczególnie w żlebie na przełęcz. Dojście na przełęcz Doliną Pańszczycy też bywa zagrożone lawinami. Czas podejścia: 3:00–3:30 od „Murowańca”. Czas zjazdu: 0:20 – 0: 30 do Czerwonego Stawu w Dolinie Pańszczycy. Najlepsze warunki: kwiecień – maj. Jedna z najładniejszych wycieczek narciarskich w Tatrach.
Tak pisał o wyprawie na tę przełęcz autor przewodników tatrzańskich, narciarz i taternik, Tadeusz Zwoliński w swoim przewodniku po Tatrach: – Widok z Krzyżnego jest jednym z najwspanialszych i najszerszych w Tatrach. Chcąc go podziwiać w całej rozciągłości – warto podejść granią Wołoszyna ok. 10 minut na jego szczyt, gdzie nic już nie zasłania wspaniałej panoramy – lub ku Pn. na szczyt Kosistej (ok. 45 min.), skąd widok zwłaszcza ku Pn. – jest jeszcze rozleglejszy. Wycieczka na Krzyżne jest zupełnie łatwa i nader pouczająca, choć dość daleka (T. Zwoliński, Przewodnik po Tatrach i Zakopanem, Zakopane 1937, s. 152).Krzyżne jest zwornikiem trzech grani, które spotykają się w tym właśnie miejscu, są to: grań Wołoszyna, grań Koszystej, a także ta, którą prowadzi Orla Perć, kończąca się właśnie na Krzyżnem. Na przełęczy znajduje się obszerna trawiasta rówień o dość dużej powierzchni (1,2 ha). Przełęcz, jak już było mowa, słynęła z pięknego widoku na Tatry Wysokie. Już w XIX wieku chętnie była odwiedzana przez turystów tatrzańskich w towarzystwie górali i dlatego też powstał tutaj prymitywny, kamienny schron (ok. 1880 r.). Stały się wtedy modne wejścia na Krzyżne, z noclegiem w schronie i obserwacją wschodu słońca z pobliskiego szczytu Wołoszyna lub Waksmundzkiego Wierchu. Schron nosił imię Maksymiliana Nowickiego i istniał do ok. 1915 r., a dzisiaj pozostały widoczne tylko fragmenty jego murów.
Podejście. Podejście na nartach na Krzyżne rozpoczynamy z reguły przy schronisku „Murowaniec”, które jest dogodnym punktem do rozpoczęcia tej wycieczki. Można też podchodzić z Kuźnic. Z Hali Gąsienicowej kierujemy się za znakami żółtymi w stronę Dubrawisk. Józef Oppenheim tak opisuje drogę podejściową na Krzyżne w swoim przewodniku z 1936 r.: – […] wielkim zakosem wychodzimy na drugie ramię Dubrawisk, oddzielające nas od Doliny Pańszczycy. (Do tego miejsca dojść możemy, idąc z Hali Gąsienicowej za znakami zielonemi przekreślonymi [tak dawniej oznaczano szlaki narciarskie w Tatrach Polskich, obecnie znaki te już nie istnieją – przyp. W. S.]), prowadzącymi do dol. Pańszczycy […]. Osiągnąwszy ramię Dubrawisk, opuszczamy znaki zielone i kierujemy się w prawo ku górze, aby w dogodnym miejscu zjechać do dol. Pańszczycy). Z grani ramienia skręcamy w prawo, zjeżdżając do dol. Pańszczycy i dnem jej łagodnie podchodzimy na pierwszą bulę. Z buli tej, wziąwszy się w lewy kąt doliny, dochodzimy do wylotu potężnego żlebu Krzyżnego i szeregiem zakosów wychodzimy na samą Przełęcz. Zjazd tą samą drogą (s. 53−54). Oppenheim przestrzegał narciarzy turystów przed zjazdem na stronę Pięciu Stawów Polskich i Doliny Roztoki: – O zjeździe na stronę Pięciu Stawów Polskich, tak jak idzie ścieżka letnia, zimą mowy nie ma, a to ze względu na niesłychanie lawiniasty teren zbocza, podciętego ponadto w dole skałami (s. 54). Karol Życzkowski i Józef Wala w swoim przewodniku narciarskim po Tatrach Wysokich opisują zjazd z Krzyżnego do Doliny Pięciu Stawów Polskich, ale zgodnie stwierdzają, że znalezienie momentu, kiedy zjazd ten jest w pełni bezpieczny, jest bardzo trudne. Jest to całkowicie zgodne z prawdą. Ale byli tacy, co tędy zjechali... więc może kiedyś:)
W latach dwudziestych i trzydziestych jednym z najpiękniejszych „klasycznych” zjazdów narciarskich w Tatrach Wysokich był zjazd z Krzyżnego przez Dolinę Waksmundzką o długości ponad trzech kilometrów Doliną Waksmundzką aż na Łysą Polanę. Prowadził on wysokogórskim terenem, przez kolejne trzy piętra doliny aż do urokliwego miejsca (do Równi Waksmundzkiej), ponad którym huczy wodospad Młyn. Długość tego zjazdu i piękno otaczającej przyrody, kwalifikowało ten zjazd do jednego z najpiękniejszych w Tatrach. Zjazd przez Waksmundzką został opisany przez Wandę Gentil-Tippenhauer i Stanisława Zielińskiego w książce W stronę Pysznej. Opisał go także w swoim przewodniku z 1936 r. Józef Oppenheim. Obecnie ta droga narciarska jest całkowicie zabroniona przez przepisy Tatrzańskiego Parku Narodowego. A mówią, że ta dolina to raj. Szanujmy spokój rezerwatu.
Zjazd do Czerwonego Stawu. Radzimy tak zaplanować wycieczkę, aby uniknąć zjeżdżania w przepadającej śnieżnej „bryi” tzn. rozpocząć zjazd ok. południa lub wcześniej. Z przełęczy zjeżdżamy na północ, tj. na stronę Doliny Pańszczycy, najpierw dość stromym żlebem, który na wiosnę wyścielony jest przeważnie idealnym dla łydek narciarza firnem. Nim zjeżdżamy do Pańszczyckiego Kotła. Żleb na pierwszych 250 m zjazdu ma przyjemne nachylenie, które wynosi 35° (średnio 26°). Potem żleb rozszerza się, a stromizna maleje. Trzymając się prawej strony, zjeżdżamy przez kolejne piętra Doliny Pańszczycy. Ostatnie z nich oferuje fantazyjny zjazd długim skrętem wprost na staw. W maju przeważnie da się dojechać, bez zdejmowania nart, aż do Czerwonego Stawu (1654 m). Potem nie pozostaje już nic innego, jak ponadgodzinne znoszenie nart na ramionach przez Dubrawiska do „Murowańca”, a stamtąd do Kuźnic. W taki, lub podobny sposób – mocnym narciarskim akcentem – warto zakończyć sezon ski-turowy, by ten następny był jeszcze lepszym, czego wszystkim miłośnikom tego pięknego sportu, jakim jest ski-alpinizm, życzę. Po każdej takiej wycieczce narty zawsze pakuję do stojaka i zapominam o nich na pięć miesięcy. I ciągle pamiętam mądrą myśl zawartą w książce Stanisława Worwy. „Wdy wiyrchowoł nie bedzies, ale coś uwierchowoł, to Twoje”. To prawda. Pamiętajmy o tym, żeby żyć, tak mocno, jak tylko się da. Zwłaszcza w górach. Bo z czasem różnie być może, dlatego „co uwierchujemy” teraz, będzie nasze. Dlatego powstał mój projekt: „Never stop skiing”, dzięki niemu zawsze, kiedy mam wolne, myślę o nartach, kolejnych wyzwaniach i zjazdach. Planuję z mapą nowe zjazdy i wyrypy. Nawet latem. Wychylam kielich dobrego wina za sezon 2011/12. Okazał się wyjątkowo fajny i ciekawy. Narciarsko, żlebowo i towarzysko. Zwłaszcza towarzysko. I tak ma być.
Pozdrawiam wszystkim moim towarzyszy tej wyprawy i innych. Dzięki Wam było wspaniale.
Teraz czeka nas/mnie najtrudniejsze zadanie. Przełożyć te wartości, które znamy z Tatr, na życie „na dole”. Trudno jest, ale da się. Jeżeli nawet polegniemy w konfrontacji z technokratami, z brakiem pasji, nieżyczliwością, obłudą, zazdrością i fałszem – spróbujmy przekazać innym to, co dały nam Tatry. A co dały? Wolność, przyjaźń, partnerstwo liny i narty, spontaniczną radość, prawdziwość i intensywność doznań i pewnie jeszcze parę innych wartości. Przeświadczenie, że świat jest piękny i warto żyć. Przenieśmy je na „dół” i spróbujmy przekazać innym. Nie wszystkim. Tym, co będą chcieli...
- Bransoletka "Mix 1"Bransoletka "Mix 1" Obwód - 18 cm. Matriały: Jadeit, Lapis lazuli, Turkus, Aragonit, Koral, Szkło. Biżuteria zaprojektowana i wykonana przez Elżbietę Krzemińską-Owczarz. 65 zł
- Magnes Folk na lodówkę IXMagnes Folk łączy ze sobą motywy polskiej sztuki ludowej z motywami z regionu Podhala. Świetnie nadaje się na lodówkę. Jest doskonałą pamiątką z Zakopanego. Może też być...7 zł
- Aniołek duży IAniołek wykonany z drewna, ręcznie malowany. Zapakowany w celofan z ozdobnym sznureczkiem. Wymiary: Szerokość 7 cm. Wysokość 13,5 cm. Ozdoba np. choinkowa. 16 zł