PODHALAŃSKI SERWIS INFORMACYJNY Podhalański Serwis Informacyjny WATRA
« Grudzień 2011 12345678910111213141516171819202122232425262728293031 »

Tatry Zachodnie

Góry

Z goryczy soli moja radość...

Sobota, 17 grudnia 2011 r.
Autor: Wojciech Szatkowski

Jarząbczy Wierch wiosenną porą widziany z Grzesia, fot. Wojciech SzatkowskiZbliża się kolejny sezon ski-turowy w Tatrach. Na zachętę, dla Czytelników Watry publikuję tekst o samotnym wejściu na nartach na Jarząbczy Wierch. „Wartość współżycia sam na sam z przyrodą – w górach czy na morzu – polega między innymi na tym, że niezmiennie panujące w tej przyrodzie prawa umożliwiają alpiniście czy żeglarzowi, chociaż nie docelowo, to jednak samodzielne kierowanie własnym losem. W podporządkowaniu się koniecznościom natury można widzieć prawdziwe wyzwolenie człowieka” (P. Paterek, 1997, z: Andrzej Matuszyk, Myśli o górach i wspinaniu, Góry 2010). W 1995 r. odbyłem jedną z ładniejszych wycieczek ski-turowych w życiu. Zmierzyłem się sam na sam z Jarząbczym Wierchem w Tatrach Zachodnich. Była to piękna, całodniowa ski-tura. Najważniejsza – oprócz interesującej trasy – była wspaniała atmosfera bycia samemu w sercu Gór. I poczucie wolności.


Bycie sam na sam z Górami ma swój niepowtarzalny smak. Jest z pewnością pewną strefą intymności, dającą silniejsze doznania i przeżycia, niż wycieczka w grupie. Najsilniejsza jest wtedy Przygoda. I liczą się głównie własne umiejętności i możliwości. Wtedy wszystko od Ciebie zależy: podejście, zjazd, decyzje są tylko Twoje, a odpoczywasz gdzie chcesz. Wolność, niczym nieskrępowana, to dominujące uczucie takiej wyprawy. A właśnie takiej wolności potrzebujemy przecież bardziej niż kromki chleba. Góry dają ją nam, „na tacy”, wystarczy tylko sięgnąć. No to sięgnąłem po nią:) bardzo sobie cenię takie wycieczki narciarskie. Dlatego, od czasu do czasu, ruszam w Góry na fokach sam. Po przygodę sam na sam z Tatrami. Opisana wycieczka miała miejsce w 1995 r., podczas pięknej i wyjątkowo śnieżnej zimy. A takie wtedy bywały w Tatrach niemalże rok w rok. Wspomnienia mają wielką moc i chcę się nimi z Wami, drodzy czytelnicy Watry, w jakimś stopniu podzielić i zachęcić do tej wyprawy. Wielka to przyjemność móc stwierdzić, iż sprawy, o których myślało się przed laty, a które pozornie tylko poszły w zapomnienie, odżywają po latach i to w postaci być może doskonalszej. Dojrzalszej. Lepiej przemyślanej niż przed 16 laty, kiedy byłem beztroskim 29-latkiem, który chłonął jedną wyprawę tatrzańską po drugiej, nie dbał o zdrowie:), a każdy prawie skręt wykonywał na granicy ryzyka:). Teraz nie jestem jeszcze ski-turowym starcem, zmierzającym nieuchronnie ku narciarskiej emeryturze:), ale pewne sprawy odczuwam mocniej i zdecydowanie inaczej niż wtedy. Tekst ten pisany po wielu latach od wyprawy pokazuje jednakże te same emocje, odczucia, które zanotowałem wówczas w pamięci. Przynajmniej taką mam nadzieję. Zachęcam do lektury. Jeżeli moje przemyślenia będą dla Państwa zbyt prywatne – nie czytajcie.

Ruszam...

5 maja i 5 rano – pobudka. Za oknem świeci już słońce. Gośka niedbale przykryta kołdrą. Żal wychodzić z ciepłego łóżka, gdzie leży taka dziewczyna:). No, ale cóż. Wstaję, rytuał wycieczki, jak zwykle: zaparzam kawę, pakowanie plecaka, coś przegryzam i w drogę. Pakuję do auta narty. Wtedy jeszcze można było samochodem dojechać na Polanę Huciska. Kilka zdań o celu mojej wycieczki, Jarząbczym Wierchu. Jarząbczy Wierch (2137 m), po prostu Jarząbczy, wznosi się nad Doliną Jarząbczą, Jamnicką i Raczkową, sąsiaduje z wysokimi szczytami Tatr Zachodnich, jak Raczkowa Czuba, Kończysty Wierch i Starorobociański Wierch, ma dwa wierzchołki. Przez niższy z nich biegnie granica polsko-słowacka. Nazwa szczytu pochodzi od starego góralskiego rodu Jarząbków. Znajduje się w grani głównej pomiędzy Kończystym Wierchem (2002 m), od którego oddzielony jest Jarząbczą Przełęczą (1954 m), a wierzchołkiem Łopaty (1958 m) – oddzielony od niej Niską Przełęczą (1831 m). Wzdłuż wymienionych szczytów i przełęczy biegnie granica polsko-słowacka oraz szlak czerwony, biegnący główną granią Tatr. Jarząbczy wznosi się nad Dolinami: Raczkową (a konkretnie: Zadnią Raczkową), Jamnicką (na terenie Słowacji) i Jarząbczą (po stronie polskiej). Najwyższy jego wierzchołek znajduje się po słowackiej stronie. Jest to całodniowa wycieczka narciarska warta polecenia dla bardziej wprawnych turystów tatrzańskich. Ze szczytu doskonale widać pobliskie Rohacze, Starorobociański, Bystrą i Błyszcz, masyw Barańca i inne szczyty Tatr Zachodnich. Widok ze szczytu bardzo rozległy i piękny. Zimą, a zwłaszcza na wiosnę, przy sfirnowanych śniegach, Jarząbczy to cel ładnej wycieczki ski-turowej. Pamiętajmy jednak, że przy dużych opadach śniegu z jego stoków schodzą potężne lawiny śnieżne. Ja idę z nartami na plecaku w krótkich spodenkach Krowim Żlebem, a potem Krowińcem. Pogoda jak marzenie. Na grani ubieram jednak długie spodnie – wszak jeszcze na grani króluje Pani Zima.

Moja droga do góry...

Znawca turystyki wysokogórskiej w Tatrach, Józef Oppenheim, tak pisze o wycieczce tej części Tatr Zachodnich w swoim przewodniku z 1936 roku: „Przepiękne przejście wysokogórskie, nadające się raczej do robienia wiosną, wymaga bowiem możliwych śniegów na grani i ustalonej pogody. Od narciarza ponadto wymaga nie tylko pełnego opanowania techniki zjazdowej, ale i dużej wytrzymałości”. Od schroniska zjeżdżamy kilkaset metrów w dół aż do wylotu Doliny Jarząbczej. Tu zakładamy foki, skręcamy w prawo i podchodzimy Jarząbczą w stronę Trzydniowiańskiego Wierchu, mijając po drodze Niżnią Jarząbczą Polanę (charakterystyczny krzyż żelazny) i Kamień Papieski. Szlak podejściowy wyprowadza nas dalej w stronę Jarząbczych Rówienek, potem ostro skręca w lewo (mostek) i przez Jarząbcze Szałasiska, już bardziej stromym terenem, wznosimy się długimi zakosami w górę. Następnie skręcamy w prawo i mijamy lawiniasty żleb. Ostatni etap podejścia prowadzi stromym stokiem Szerokiego Żlebu na Trzydniowiański. Jest to teren lawiniasty i przy zagrożeniu lawinowym droga ta nie jest zalecana do podejścia, jako mniej bezpieczna niż wejście przez Kulawiec. Przy pewnych śniegach należy przekroczyć żleb (tu uwaga!) i poruszać się grzędą po prawej jego stronie (patrząc od dołu). Przy twardych, zmrożonych śniegach należy podchodzić z nartami przypiętymi do plecaka. Natomiast przy firnach lub śniegach wiosennych można wejść na nartach na sam szczyt (czas podejścia z Polany Chochołowskiej ok. 2–2,5 godz.). Bezpieczniejsze podejście na Trzydniowiański Wierch prowadzi tzw. Kulawcem. Od schroniska zjeżdżamy w dół aż do Polany Trzydniówka, stąd skręcamy w prawo (za znakami koloru czerwonego), zakładamy foki i najpierw połogo, potem coraz stromiej wznosimy się drogą leśną zakosami przez tzw. Krowieniec, a następnie bardzo stromą przecinką, z początku dość wąską, rozszerzającą się ku górze, idziemy przez Kulawiec (zakosy) aż do granicy lasu. Tu teren robi się łagodniejszy i idąc w górę przez kilka niedużych wzniesień, łatwo osiągamy wierzchołek Trzydniowiańskiego (ok. 2,5 godz. podejścia z Polany Chochołowskiej). Droga bardziej nużąca, ale bezpieczna. Z Trzydniowiańskiego W. idziemy na nartach w stronę Czubika (trawersując jego zbocza od strony Jarząbczej lub granią), a potem przez Przełęcz Dudową i dalej stromym stokiem osiągamy szczyt Kończystego Wierch (2002 m), od Trzydniowiańskiego Wierch – 1 godz. Stąd szlak naszej wycieczki skręca w prawo, na zachód. Długa, ponad kilometrowa grań łączy Kończysty Wierch z Jarząbczym. Na nartach można dojść do Jarząbczej Przełęczy i położonej nieco dalej Kopy Prawdy. Ponieważ powyżej grań się zwęża, to narty przypinamy do plecaka i w butach, a nawet najlepiej w rakach (w zależności od warunków śnieżnych) poruszamy się granią w stronę Jarząbczego. Ja szedłem bez raków, ponieważ majowy śnieg był tak miękki, że nie było potrzeby ich używania.

Słońce pali. Jak latem. Kropla mojego potu błąka się nieśmiało po moim czole i spływa do ust. Ma słono-gorzki smak. Za nią spływa kolejna. Zbliża się 13, jest już bardzo gorąco. A picie mi się już skończyło... Wargi wyschnięte, ślina robi się gęsta. A więc taki jest mój świat? Słodko-gorzki. Uśmiecham się do siebie:) Nie, nie tylko ma taki kolor. Jest bardziej kolorowy, tak jak dzisiaj góry, skapane w słonku. Ale z goryczy tej soli wynika to, co robię. Mój narciarski świat. Wart zmęczenia, potu, wysiłku. Jeszcze 50, 40, 30 m, grań zakręca łukiem w prawo i jestem na szczycie Jarząbczego. Sam. Wbijam narty (patrz: zdjęcie). Po chwili odpoczynku wbiegam jeszcze na pobliską Raczkową Czubę (2194 m) i wracam do nart.  Zjazd. Przed każdym tego typu zjazdem radzę koniecznie założyć kask i dokładnie sprawdzić, czy narty są dobrze zapięte. Ja kasku nie miałem:)), ubrałem więc zastępczo czapkę:) dopiąłem narty i ruszyłem. Ze szczytu zjeżdżamy granią na wschód w stronę Kończystego W. Górna partia wymaga uwagi i należy bardziej trzymać się stoku od strony Doliny Raczkowej, nie zaglądając zbytnio na stronę Jarząbczej. Potem jest już łatwiej – dojeżdżam do Kopy Prawdy i Jarząbczej Przełęczy. Zatrzymuję się, tędy planuję zjeżdżać. Oglądam drogę zjazdu: jest dobrze wyśnieżona. Jest tylko jedno „ale” - stok pokryty jest zlodowaciałym, bardzo twardym śniegiem.

Decyzja....

Takie sytuacje są trudne. Jestem sam, stok stromy, upadek w takim terenie to nic dobrego. Stanąłem na grani przed szerokim u góry, a w dole wąskim i stromym żlebem, opadającym wprost do Doliny Jarząbczej. Góra stoku była wylodzona. Próbowałem ją nartą i usłyszałem tylko chrobot, jakby tarcia po lodzie, czy też szkle. Zastanawiam się chwilę. W mojej głowie trwa dylemat myśli i wyborów. - Przecież możesz jechać na Kończysty W. i zjechać granią i łatwym terenem na Czubik i Trzydniowiański – mówi mi jedna moja połowa. Druga stwierdza stanowczo: - Jedź tędy, po stromym, jesteś w formie, dasz radę. Dylemat, co robić trwał dłuższą chwilę, myślę z dziesięć minut. Wreszcie mówię głośno, trochę dla dodania sobie odwagi: - Jadę stromym, niech się dzieje, co ma się stać. Ruszam, pierwszy skręt – chrobot po lodzie, drugi – taki sam, trzeci też. Ledwo utrzymuję równowagę. Mięśnie napięte do granic, palą jak diabli, taka jazda męczy mnie okropnie. Nie zatrzymuję się jednak. Jadę jednak ostrożnie. Niżej jest lepiej, gdyż twardy śnieg przechodzi we wspaniały firn. Jakaż zmiana, jakaż szczęśliwa dla mnie metamorfoza. Teraz jest mój czas, jadę na całego. Festiwal skrętów, lekki (kontrolowany szał radości), wspaniałe uczucie wolności i precyzji ruchu, skrętu na dużej prędkości. Dojeżdżam do końca stromego – a więc decyzja była dobra. Staję chwilę, bo jestem solidnie zmęczony. Poniżej kosówki, jarzębiny - wspaniały teren, jadę długim skrętem. Dojeżdżam do lasu, pełnego brudnego, pokrytego igliwiem śniegu. Szus. Wypadam na Jarząbcze Rówienki. W dole słyszę szum potoku. Śnieg się kończy, zaraz za jego krańcem pełno krokusów. Kładę się przy nich, podkładam plecak pod głowę i patrzę w niebo. Teraz spokojnie spoglądam na trasę „wyrypy”. Ładna droga podejścia, jeszcze ładniejszy zjazd. Odpoczynek w takim miejscu to kolejna nagroda za wylany pot. Trwa to godzinę.

Powroty...

Powoli, jakby od niechcenia, schodzę w doliny. Niechętnie. Dzień chyli się ku końcowi, robi się chłodniej, co przyspiesza decyzję powrotu. Na Huciskach solidnie zmęczony pakuję się do auta i wracam do domu.

Kilka słów podsumowania. Wycieczka na Jarząbczy jest niezwykle urozmaicona. Oferuje strome podejścia oraz wiele atrakcji wycieczki ski-turowej: długi zjazd granią (z Jarząbczego na Jarząbczą Przełęcz), potem stromym stokiem (ok. 40), żlebem, z szybkim szusem dnem Doliny Jarząbczej). To wszystko kwalifikuje go do miana jednej z ładniejszych wycieczek ski-turowych w tym rejonie, a na Polanie Chochołowskiej wiosną czekają na nas kobierce z krokusów. Czegóż chcieć więcej.

Dane techniczne zjazdu: Początek zjazdu: Jarząbczy Wierch (2137 m). Nachylenie stoku: maksymalnie 35-40°. Przewyższenie:1100 mDługość zjazdu:6 km. Długość trasy wycieczki: ok.13 kmStopień trudności S2 + Zagrożenie lawinowe: Uwaga szczególnie w Szerokim Żlebie Czas podejścia: ok. 4 godzin Czas zjazdu: 1 godzina. Najlepsze warunki: marzec–maj.

Tego dnia Góry wyraźnie mi sprzyjały. Narty w górach stały się z czasem esencją mojego życia. „Młodość potrzebuje jakiegoś objawienia. Dla mnie były nim góry. To bardzo ważne, żeby coś pokochać, by nie zgubić tych wartości, dzięki którym życie różni się od wegetacji” - mówi słynny francuski wspinacz, Gaston Rebuffat (1964). I ma całkowitą rację.

Taki sam tytuł jak mój artykuł „Z goryczy soli moja radość”, ma książka Teresy Remiszewskiej, wydana przez Wydawnictwo Literackie Kraków, 1975. Zbieżnośc tytułów jest jednak zupełnie przypadkowa. Odsyłam Państwa do tej przeciekawej książki.

Tekst i fot: WOJCIECH SZATKOWSKI

Muzeum Tatrzańskie

Zobacz w naszym sklepie:
  • Słownik biograficzny "Podhalanie" tom IIISłownik biograficzny "Podhalanie" tom IIILudzie kultury i sportu, dziennikarze, duchowni i samorządowcy - łącznie ponad 350 osób znalazło się w najnowszym słowniku biograficznym "Podhalanie". Słownik...
    90 zł
  • Aniołek duży VAniołek duży VAniołek wykonany z drewna, ręcznie malowany. Zapakowany w celofan z ozdobnym sznureczkiem. Wymiary: Szerokość 7 cm. Wysokość 13,5 cm. Ozdoba np. choinkowa.
    16 zł
  • Magnes Folk na lodówkę IVMagnes Folk na lodówkę IVMagnes Folk łączy ze sobą motywy polskiej sztuki ludowej z motywami z regionu Podhala. Świetnie nadaje się na lodówkę. Jest doskonałą pamiątką z Zakopanego. Może też być...
    7 zł

Galerie zdjęć:

Zobacz także:


Powered by WEBIMPRESS
Podhalański Serwis Informacyjny "Watra" czeka na informacje od Internautów. Mogą to być teksty, reportaże, czy foto-relacje.
Czekamy również na zaproszenia dotyczące zbliżających się wydarzeń społecznych, kulturalnych, politycznych.
Jeżeli tylko dysponować będziemy czasem wyślemy tam naszego reportera.

Kontakt: kontakt@watra.pl, tel. (+48) 606 151 137

Powielanie, kopiowanie oraz rozpowszechnianie w jakikolwiek sposób materiałów zawartych w Podhalańskim Serwisie Informacyjnym WATRA bez zgody właściciela jest zabronione.