Cisna Łopiennik
Góry
Na nartach na Łopiennik w Bieszczadach
Autor: Wojciech Szatkowski
Kolejne wspomnienie sezonu ski-turowego Anno Domini 2015 przeniesie Czytelników Watry w Bieszczady. Serdecznie zapraszam do galerii zdjęć i do tekstu. W czasie swoich podróży, czy też przygód z nartami ski-turowi, w poszukiwaniu narciarskiego El Dorado, szukam nowych miejsc. Po latach dotarłem w Bieszczady. Góry piękne, dzikie, gdzie zimą narty są najlepszym środkiem komunikacji. Plan był dosyć precyzyjny i w długie, jesienne dni, misternie przemyślany nad mapą tych gór. Jednak i on został trochę zweryfikowany, już na miejscu, przez warunki śniegowe. Pierwszą wyrypą narciarską w Bieszczadach było wejście na nartach na lesisty szczyt Łopiennika (1069 m) – miejsce dość odludne i dzikie. Dlatego przeze mnie wybrane jako cel narciarskiej wyprawy. Szedłem tropami bieszczadzkich wilków, a dwa z nich, spotkałem w masywie Łopiennika, a jak było - poczytajcie. Bieszczady są zupełnie inne od Tatr i w tej inności tkwi ich wartość...
Droga - czyli 270 km do narciarskiego raju...
Ruszam z Zakopanego ok. godziny 4. Noc nie przebiega spokojnie. Przedwyjazdowy „raisefiber” spać nie daje. Zawsze tak mam, jak jadę w Bieszczady. Wczesna pobudka. Auto spakowane. Ruszam. Nocą i rano ruch na szosie na Nowy Sącz, Gorlice, Duklę, Tylawę i Komańczę jest niewielki i w niecałe cztery godziny jazdy autem jestem w Cisnej. Wschód słońca obserwuję gdzieś w Beskidzie Niskim. Krwawy, jak tolkienowski Mordor. Przede mną najpierw Beskid Niski a potem Bieszczady. Po drodze zatrzymuję się przy serpentynach, prowadzących w dół z Przełęczy Przysłopce (749 m), do wsi Żubracze. Przede mną trzy dumnie dźwigające się w niebo potężne masywy leśne: Matragona (991 m), Berdo (1047 m) i Hyrlata (1103 m). Skąpane w porannym słonku. Robią wrażenie. Potężna ściana Berda i Hyrlatej zachęca do zjazdu. Niezbyt gęsty las przywołuje wyobrażenia o fajnych skrętach na tym stoku. Setkach skrętów. Tak samo zbocza Matragony są fantastyczne i kiedyś ją na pewno odwiedzę. Dzisiaj jednak cel jest inny. Po kwadransie znajomy drogowskaz: Cisna. Po lewej ręce masyw Wołosania, znajomy Hon i Horb, po prawej szlak na Jasło. Trafiam pod „swój” dom – „Przystanek Cisna”, Kasi i Andrzeja Rozmysłowiczów. Ludzi, którzy świadomie ponad 20 lat temu wybrali Bieszczady i mieszkanie w dzikim, trochę odludnym miejscu. W otoczeniu niepowtarzalnej i dzikiej przyrody. Dom pełen fajnego ciepła, z kominkiem i trzaskającą watrą. Cały z drzewa, a w nim? Dużo zdjęć, starych mebli, kwiatów. Kotów i psów. Po prostu Dom, w którym zawsze dobrze się czujesz. Moje miejsce w Bieszczadach. Trafiłem tam przed trzema laty i nie wyobrażam sobie pobytu w Bieszczadach bez „Przystanku”. I gospodarze, wspaniali ludzie, otwarci na gości, z pasją. Do tworzenia wspaniałej atmosfery tego domu, co jest zasługą Andrzeja, ale i Kasi. Andrzej ma fantastyczne poczucie humoru. Gra na gitarze. Czasami pokazuje gościom filmy. Dba o dom. Zbiera rydze. Wymyślił recepturę pysznego piwa. Kasia z kolei wspaniale gotuje. Jest autorką książki kucharskiej. Maluje. Oboje stanowią fantastyczną parę ludzi, którzy kochają to co robią. I mają wyniki:) bo ludzie lubią to miejsce i chętnie je odwiedzają.
Wieczorny koncert zespołu „Matragona” w Domu Kultury i Ekologii w Cisnej jest fantastyczny. Zdolni ludzie, multiinstrumentaliści, muzyka dawna i wpadająca w ucho. Z utworów „Matragony” bije harmonia, a z niej wynikają piękne dźwięki. Ten koncert daje mi do myślenia i do zrozumienia, że w życiu nie ma przypadkowych spotkań. Jest góra, którą zachwycałem się o poranku – jest i zespół. Życie zadziwia. Spotkanie w Domu Kultury i Ekologii w Cisnej o narciarstwie ski-turowym. I spotkanie z Julią i z Markiem. Julia jest dyrektorką tej placówki i prowadzi Dom Kultury i Ekologii w Cisnej oraz organizuje spotkania, koncerty. Zaczynamy współpracę i mam nadzieję, że będzie ona owocna dla naszych instytucji. Po koncercie lądujemy w restauracji „Pod Kudłatym Aniołem”. Jest i lokalne piwo „Megaloman”, które po długiej wyrypie smakuje wspaniale. A jeszcze lepiej smakują dwa:) Rozmowy przeciągają się w późną noc… Rano trudno wstać po takiej wieczornej biesiadzie, ale wstaję. Mocna kawa w zawsze miłym i wesołym towarzystwie Kasi Rozmysłowicz i ruszam. Do Polanek, a stamtąd już w góry...
Na nartach w Dolinie Łopienki…
Dojeżdżam do parkingu w Polankach, przy wylocie urokliwej dolinki prowadzącej do słynnej cerkwi. To miejsce jest dowodem na to, że są ludzie, którzy potrafią ratować to, co piękne i unikalne. Stara cerkiew po 1946 r. i akcji „Wisła”, w wyniku której wysiedlono ludność ze wsi Łopienka, miała zniknąć. Została zdewastowana i niszczała. Przez lata. W jej wnętrzu wisiała kiedyś na ścianie cudowna ikona, teraz jest gdzie indziej, w kościele w Polańczyku. Wieś położona była w rozległej i pięknej dolinie. To jeden z najpiękniejszych rejonów Bieszczadów, u podnóża lesistych szczytów: Łopiennika i Jamy. Wokół szerokie pola uprawne, mnóstwo buków po prawej i lewej stronie. Szemrzący, czysty potok, wijący się czasami mniej, a czasami bardziej leniwie po dolinie. Nade mną niewielkie wzgórze porośnięte lasem po prawej stronie, węglarze wypalający węgiel drzewny - jednym słowem, inny świat. Kiedyś, przed II wojną światową, w tej urokliwej dolinie tętniło życie, były drewniane domy. Żyli ludzie. Pachniał chleb. Miejscowa ludność zajmowała się rolnictwem. Pasterstwem krów. Uprawiała jęczmień i inne uprawy. Dolina tętniła życiem, a od 1936 r. istniała szkoła z językiem ukraińskim. Było kolorowo i pięknie. W czasie II wojny światowej wieś ominęły nieszczęścia, ale niestety na krótko. W 1946 r. w czasie Akcji "Wisła" wysiedlono mieszkańców Łopienki. Uszkodzono cerkiew, a drewniane domy, albo rozleciały się same, albo rozebrali je i zniszczyli mieszkańcy okolicznych wsi. Cerkiew niszczała aż uratował ją Zbigniew Kaszuba. Teraz dopełnia krajobraz w wyjątkowo harmonijny sposób. Jest piękna. Cicho tu. Wyjątkowy nastrój tego miejsca rozświetla tego dnia wspaniałe słońce.
Chwila odpoczynku przy cerkwi. Zdjęcia. Ciepło tu i wiosennie. Plus 6. Po półgodzinnym spacerze na nartach kieruję się zielonym szlakiem w stronę Przełęczy Hyrcza i dalej na Korbanię. Niestety, pojawia się istotny problem. Im wyżej, tym mniej śniegu. Są tylko płaty. W końcu prawie go nie ma. Dalsze podejście nie ma sensu. Zmiana planu. Szybki zjazd na fokach w stronę cerkwi, trawers polany i ruszam w stronę Łopiennika (1069 m). Jego stoki są tak rozległe, że przypominają liście łopianu. Stąd nazwa tego pięknego szczytu. Pasmo Łopiennika ciągnie się z północnego zachodu na południowy wschód, od Baligrodu poprzez Bukowinę, Dział, Berdo, Durną, Łopienkę aż po dolinę Solinki. Posiada wiele bocznych grzbietów, wśród nich są Jawor i Woronikówka, zwana niegdyś Walterem, Łopieninka, Boroło, Horodek, gdzie według legendy miał mieścić się obronny gródek, założony jeszcze za czasów książąt ruskich. Niewiele osób wie, że Korbania, która jest zwieńczeniem długiego, północno-wschodniego ramienia, jest też zaliczana do pasma Łopiennika i Durnej. Łopiennik to najwyższy szczyt pasma, wysokość szczytu to 1069 m. Na jego szczycie znajdują się: polanka widokowa, bardzo ciekawe wychodnie skalne, krzyż, oraz tablica poświęcona Wincentemu Polowi. Warto dodać, że Łopiennik to potężny masyw leśny pomiędzy Baligrodem a Cisną. Ma ponad 15 km długości i ok. 6 km szerokości. Pasmo Łopiennika i Durnej pokryte jest lasami. Niewielka część z nich jest objęta ochroną rezerwatową. Są tu dwa rezerwaty leśne "Cisy na Górze Jawor" i "Woronikówka". Występują tu lasy bukowo-jodłowe, w których znajdują się cenne skupiska cisów. Pasmo Łopiennika i Durnej jest częścią Ciśniańsko-Wetlińskiego Parku Krajobrazowego. Jest położone poza granicami Bieszczadzkiego Parku Narodowego. W lasach tego szczytu można się zatracić. Dlatego nie dziwi mnie wcale jedno ze stwierdzeń, że masy Łopiennika wart jest pieśni. Także wart jest pieśni narciarskiej. Tak pisze całkiem słusznie w swoim świetnym tekście Lucyna Beata Pściuk; tekst jest tutaj http://www.grupabieszczady.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=139&Itemid=274. Idąc tu na nic się nie nastawiałem. Na nic też nie liczyłem. I… Było tak, że trudno oddać słowami nastrój samotnej bieszczadzkiej wycieczki, ale spróbuję.
Pierwszy etap leśnej „wyrypy” prowadził czerwonym szlakiem w stronę bazy studenckiej w Łopience (czynna jest tylko latem, koszt noclegu 6 zł za dobę, polecam miłośnikom gór to miejsce). Urokliwe miejsce, choć nieco siermiężne, ale pięknie położone przy potoku. Zimą baza jest pusta, a wkoło tylko ślady zwierząt. Stamtąd przechodzę „most Natkańskiego” (tabliczka), most „Wszystkich Słoni” („Słoniem” przypomnę nazywano znanego himalaistę, Artura Hajzera) i przez gęsty las podchodzę zakosami przez zagajniki i niewielkie, urocze polanki. Momentami przez bardzo gęsty las bukowy. Najważniejsze odczucie? Dzicz. Wkoło mnóstwo tropów zwierząt: jeleni, saren, dzików i innych, których nie potrafię rozszyfrować. I drugie odczucie. Tu jestem tylko dodatkiem i chwilowym przechodniem. Zwierzęta zawłaszczyły Bieszczady na swoje królestwo. One tu rządzą. To widać niemal co krok. Wiem, że mnie obserwują. Nie przeszkadza mi to jednak, bo nigdy się ich nie bałem. Zachowuję się cicho, bo i cisza jest tutaj niezwykła. Aż trochę przytłaczająca. Słychać tylko – od czasu do czasu – wycie wiatru. Przez Bieszczady przewala się tego dnia front atmosferyczny i wiatr wieje naprawdę z dużą siłą. To wycie podoba mi się. Jest jak wycie wilka.
Śladami bieszczadzkich wilków…
Ponownie widzę dużo różnych tropów zwierząt. Jest też kałuża krwi… Nie wszystkie tropy rozpoznaję. Dlatego żałuję, że nie mam z sobą książki Tomasza Zwijacza-Kozicy o śladach zwierząt. Mijam charakterystyczne ambony. Podejście wyciska pot. Mam, co chciałem. Prawdziwy ski-touring. Toruję samotnie w dość głębokich śniegach. Dochodzę, po ponad godzinie, do śródleśnej przełączki o wysokości 748 m, pod szczytem Jamy (822 m). Nagle w lesie dostrzegam ruch. Wyostrzone samotnością zmysły zauważają dzikich mieszkańców lasu. Widzę kątem oka uciekające w bukowy las, dwa dość duże wilki. Myślałem z początku, że to sarny, tylko, że sarny nie mają ogonów. Na odchodne jeden z nich patrzy w moją stronę. Adrenalina wzrasta. Przywołuje opowieści o atakach wilków na ludzi, smutne losy Czerwonego KapturkaJ Ale nic z tego. Wilki znikają w lesie. Nie mają apetytu (na szczęście) na samotnego narciarza. Wilk w Bieszczadach jest licznym drapieżnikiem. Kiedyś był wybijany przez myśliwych (dekret o polowaniach na bieszczadzkie wilki został zatwierdzony w 1955 r., zabito w ciągu wielu lat ponad 1100 wilków). Te krwawe czasy bieszczadzkie wilki mają już na szczęście za sobą. Dzisiaj znajdują się pod ochroną prawną. To nie koniec spotkań ze zwierzętami. Nieco wyżej, przy szlaku, omijam szerokim łukiem kury głuszca, by ich nie spłoszyć. To bardzo rzadkie ptaki. Trzeba uszanować przyrodę, bo ona jest przecież najważniejsza. Podejście w głębokim śniegu wydłuża się. Wyciska ze mnie pot i mnóstwo sił. Prawdziwy ski-touring. Jest tu jednak inaczej niż w Tatrach. Nie ma nikogo. To pozwala na bezpośredni zupełnie kontakt z górami i całkowite się w nich zatracenie. Jeżeli otworzysz się na nie, chłoniesz ich pozytywną energię. Tak to odczuwam. Jest i jeszcze jedna istotna różnica między Bieszczadami a Tatrami. Szlak koloru biało-czerwonego jest bardzo słabo oznakowany. Pozostałe szlaki w Bieszczadach nie sprawiły mi żadnego problemu, ale ten tak. Przyzwyczajony do porządnego oznakowania w Tatrach, co chwilę się gubię, w sumie kilkanaście razy. Przede mną tą trasą szedł tylko jeden narciarz na biegówkach i jeden turysta „pieszy”. Ich ślady nieraz gubią się w lesie i całkowicie znikają pod dość głębokim śniegiem, zasypane przez bieszczadzkie kurniawy. Sprawa nie jest więc łatwa. W porównaniu z Tatrami oznakowanie szlaku jest ledwo widoczne i często idzie się „na czuja”. Strome podejście wydłuża się, ale po ok. 2,5-3 godzinach od bazy studenckiej staję na wierzchołku Łopiennika. Współrzędne GPS szczytu to: 49°14′42″N 22°20′28″E. Koszulka pod softshellem mokra od potuJ Wiatr wyje mocno w konarach misternie poskręcanych buków. Wierzę, że wyje smutną symfonię tym, którzy zginęli tu podczas I wojny światowej, ale także żołnierzom Wojska Polskiego, walczącym z UPA i zabitym po 1945 r. upowcom z sotni „Hrynia”, „Stiacha” i innych. W tych górach jest zaklętych wiele znanych i nieznanych historii. Odkręcam termos. Gorąca herbata smakuje za to tak samo, jak w Tatrach. Coś przegryzam, ale nastrój bycia samotnie w sercu gór jest tak silnym doznaniem, że nie jestem wcale głodny. Oglądam panoramę – nieco przesłoniętą – z polany pod wierzchołkiem Łopiennika na połoniny i okoliczne szczyty. Na Falową, Małą Rawkę i Smerek. Przepinka. Powoli pakuję foki. Wpinam się w „Dynafity”. Narta „Broad Peak”, szeroka i dość twarda, znakomicie pracuje w bieszczadzkich śniegach. Zjazd po lesie to fantazyjny slalom między bukami. Mniejszymi, większymi i całkiem małymi. Gęsto tutaj, ale pięknie. Zjazd jest naprawdę wyjątkowy. Zza buków przezierają bieszczadzkie szczyty. Czasami jest to dość długi szus. Czasem skręt w skręt w wąskim holwegu, bądź jazda w lesie o nachyleniu podobnym do zjazdu ze szczytu Kopieńca lub Gęsiej Szyji w Tatrach. Miejscami jest stromiej. Zjeżdżam najpierw nieco trawersem w prawo, a potem przez małą polankę, dość stromym holwegiem i ścieżką leśną aż do przełączki pod szczytem Jamy i w lewo do bazy w Łopience. Zjazd ma ok. 4 km długości i ponad 500 m przewyższenia. Po ok. 40 minutach kręcenia między bukami, a w dolnej części długich szusów, dojeżdżam do bazy studenckiej. Tu odpoczynek na gorącą herbatę, czekoladę i kanapki. Akurat słońce opiera się w tym miejscu, wywołując falę niekontrolowanego i jakże przyjemnego lenistwa. Wykorzystuję ją. Odpoczywam pewnie pół godziny. I odkrywam w sobie potrzebę, by do studenckiej bazy zaglądać częściej. Wyjątkowo urokliwe to miejsce. Kilka słów o nim.
Studencka baza turystyczna Łopienka…
Pisząc o masywie Łopiennika nie można nie wspomnieć o bazie studenckiej w Łopience. Jest to coś unikalnego w skali europejskiej i światowej. Miejsce, które kochają ludzie, ceniący dzicz i spokój. Plecakowcy. Bieszczadnicy. Turyści piesi. Położona z boku głównych bieszczadzkich szlaków, na odludziu, w fantastycznym miejscu. Siermiężna, dzika i przez to jedyna w swoim rodzaju. Wpisała się ona w historię bieszczadzkiej turystyki. Studencka Baza Namiotowa Łopienka to jedno z najbardziej urokliwych miejsc noclegowych w Bieszczadach. Z dala od cywilizacji, bez prądu, zasięgu telefonów komórkowych, bez samochodów. Do Łopienki trafiają przede wszystkim wytrawni/prawdziwi turyści z plecakami, kochający piesze wędrówki po górach. Kto raz trafił do bazy, ten już zawsze będzie tak planował swoje wędrówki, żeby chociaż na jedną noc znaleźć się znowu tutaj. Baza Łopienka oferuje: miejsca noclegowe w namiotach bazowych oraz pole namiotowe, solidną wiatę z murowanym piecem, na którym każdy może sobie przyrządzić posiłek/herbatę oraz solidne stoły, ławy i klimatyczny kominek, miejsce na ognisko, ponoć najczystszy kibelek w Bieszczadach oraz wygodną łazienkę w strumieniu. Atrakcje turystyczne to: odbudowana cerkiew unicka z drugiej połowy XVIII wieku, piękne trasy wycieczkowe na Korbanię, Łopiennik, dobry punkt startowy wycieczek (godzina marszu do przystanku PKS w Polankach lub ok. 1,5 godziny marszu do przystanku PKS w Dołżycy) SBN Łopienka prowadzona jest przez Akademicki Klub Turystyczny działający przy SGGW w Warszawie. Więcej informacji o bazie tutaj: http://www.lopienka.pl/ i tutaj https://www.facebook.com/lopienka. I mocne postanowienie: trzeba tu koniecznie wrócić latem.
Podsumowanie „wyrypy”
Ostatni etap zjazdu na nartach prowadzi łatwym terenem z bazy studenckiej w stronę cerkwi, przez zamarznięty potok i do auta. Pierwszy dzień bieszczadzkiej wyrypy kończę w „Przystanku Cisna”. Kilka uwag co do ski-turingu po leśnych szczytach Bieszczadów. Jest tu trochę inaczej niż w Tatrach. Przewyższenia wynoszą maksymalnie 500-600 metrów. W ciągu jednego dnia można zdobyć 2-3 szczyty w ramach jednej wyrypy. Np. Łopiennik i Kornbanię. Taką opcję polecam szczególnie. Najlepsze warunki panują w Bieszczadach po dużych opadach śniegu. Wtedy warto szybko się spakować i ruszyć na ski-tury w te góry. Tak, jak w styczniu w tym roku i w początkach lutego. Na północnych stokach warunki są z reguły lepsze i śniegu więcej. Sezon trwa, w zależności od zimy, do końca lutego, choć na połoninach nieco dłużej. Puszyste zjazdy w tych górach posmarują miodem serce nawet najbardziej wybrednych narciarzy. W stromym, bukowym lesie niezbędny jest kask, bo buki się nie ugną, gdy o nie zawadzisz. Uważać należy na kontuzje. Nieraz – tak jak na Łopienniku – jesteśmy bardzo daleko od siedzib ludzi, więc i pomoc może nadejść po jakimś czasie, nieraz pewnie po dość długim. Sprawność bieszczadzkiego GOPR jest duża, ale trzeba pamiętać, że jesteśmy w bardzo dzikim miejscu. Wiele razy w punktach poza zasięgiem telefonów komórkowych. Pamiętajcie o tym. Kto chce rozpocząć ski-turową przygodę z tymi górami pod okiem bardziej doświadczonych może też wziąć udział w Bieszczadzkim Rajdzie Narciarskim, organizowanym przez Bieszczadzki Park Narodowy. No i świadomość, że z każdego niemal szczytu wokół Cisnej, czy Wetliny, można zjechać na nartach jest czymś zupełnie niezwykłym. Świadomość tego, że foczymy w krainie wielkich drapieżników: niedźwiedzia brunatnego, wilka i rysia, dopełnia wrażeń.
Ostatnie skręty i powroty…
Po czterech dniach pobytu na nartach w bieszczadzkiej dziczy wracam do Zakopanego. Niechętnie. Nie żebym nie doceniał piękna Tatr. Doceniam je. Chodzi o coś innego. Bieszczadzka dzicz jednak upaja. W tych górach jest to, czego szukałem od zawsze. Spokój. Cisza. Tropy zwierząt i piękne widoki. Motor wesoło mruczy pod maską. Wyjeżdżam z Cisnej. Pożegnanie Kasi i Andrzeja - gospodarzy „Przystanku Cisna”, Julii, Marka i Bartosza. Jeszcze po drodze podwożę z Cisnej do Majdanu jednego z mieszkańców tej wsi. W siatce ma kilka piwek na wieczorne posiadyJ Rozumiem, bo w bagażniku mam podobnie. Bieszczadnik na pożegnanie mówi z szerokim uśmiechem: - Dziękuję, szerokiej drogi i wracaj w Bieszczady! Fajne pożegnanie tych gór i ludzi z nadzieją na jeszcze. Na kolejny pobyt. Chcę wrócić. Liczę, że za rok powrócę na ski-tury w bieszczadzką dzicz. Wrócę do Łopienki, cerkwi i koniecznie na Łopiennik szlakować tamtejsze wilki, na Korbanię, połoniny, Tarnicę, Halicz i Chryszczatą. Te góry zachwycają dzikością i pierwotnością. Za każdym razem. Z Bieszczadami to jest tak: dokąd tam nie byłeś, jakoś żyjesz i wydaje ci się, że nic ci nie brak. Ale kiedy już tam raz pojedziesz, zawsze będzie ci ich brak, im częściej tam wracasz, tym bardziej cię do nich ciągnie…To jest jak uzależnienie. Co ja na to? Uważam, że umiem dostrzec ich piękno i ono mnie coraz bardziej wciąga. Jak wir. Z roku na rok coraz bardziej. Wydawało mi się, że te piękne góry mają mi coś do przekazania. I mają. Zrozumiałem wreszcie co. Że w pędzie życia trzeba znaleźć chwilę na ski-turowe długie wyrypy po Bieszczadach. Tylko długie mają sens, takie po których nogi bolą przez kilka dniJ Ważne są spotkania ze znajomymi, przy „Megalomanie” lub winie, wspólne posiady w długą, ciemną noc. By nie zatracić tego, co różni życie od wegetacji. To przekazały mi Bieszczady. Ładnej lekcji mi udzieliły.
Jeszcze jedna uwaga. Ludzie są tutaj bardzo życzliwi. Kasia, Julia, Andrzej, Bartosz, Marek, Michał spod Rawki to ludzie, którzy tworzą radosną twarz moich wspomnień z Bieszczadów. Jadę do Zakopanego potężnie zmęczony fizycznie, ale wewnętrznie wypoczęty i szczęśliwy. Kilka razy nie wytrzymuję i zatrzymuję auto. Jeszcze jeden i jeszcze następny rzut oka na Bieszczady. Szkoda, że nie wziąłem papierosów. Popaliłbym tutaj. Góry na przełamaniu dnia i wieczoru mają stalowy kolor. Zapadają w noc. Jak sotnia „Hrynia” w nieistniejącym obozie UPA pod Magurycznem… Dzień chyli się ku końcowi. Matragonę, Hyrlatą i Berdo mijam teraz w drugą stronę. Są po mojej lewej ręce. Chciałoby się powiedzieć: - do zobaczenia – i tak właśnie żegnam się w ciszy z moimi górami. Bo Bieszczady po raz kolejny udzieliły mi ciekawej lekcji, zachwyciły i pokazały tym razem zimowe oblicze. Ok. 21 ląduję na rodzinnych Krzeptówkach. Giewont stoi. Nero wesoło merda ogonem na powitanie. Rodzina. Znajomi. Nic się nie zmieniło. Czyżby? W głowie słyszę wciąż szum wiatru na Łopienniku. Zamykam oczy i widzę widoki oraz panoramy ze Smereka i Hnatowego Berda. Wciąż nogi spojone z nartami kręcą fantazyjnie pomiędzy bukami na Małej Rawce, Łopienniku i Smereku. Przygoda w bieszczadzkiej dziczy zostawia w sercu piętno nie mniejsze niż rozległy zawał. Pozytywne piętno. Przez kilka dni chodzę po Zako „sieknięty Bieszczadami”. Tęsknota aż boli. W głowie wciąż brzmią słowa z piosenki zespołu „Zgórmysyny” pod tytułem „Takie małe wniebowzięcie”. Słowa prawdziwe. .W górach bywam niespokojny. Gdy już zbyt długo mnie tam nie ma. Kaleczę dłonie o kamienie. Kaleczę duszę o wspomnienia… Często spoglądam z balkonu mojego domu na Krzeptówkach w stronę Bieszczadów. 270 km to dużo, czy mało? Czemu z wszystkich pragnień na świecie wybrałem Bieszczady? Nie wiem. Jednego żałuję. Czego? Że tak późno trafiłem w Bieszczady, bo żadne góry, jak dotąd, nie zrobiły na mnie takiego wrażenia. Patrzę coraz częściej na wschód, w stronę tych gór. I coraz częściej pojawia się myśl: czas wracać. I jeszcze jedno. Pisze dobrze o ludziach z Bieszczadów, bo poznałem tam dobrych ludzi. Mam nadzieję, ze szybko się zobaczymy
Inne leśne zjazdy w Bieszczadach…
Propozycji co do kolejnych leśnych zjazdów w Bieszczadach jest bardzo wiele, wymieniam tylko kilka najważniejszych i najciekawszych moim zdaniem i zdaniem znawców narciarskich wypraw na fokach w Bieszczadach:
- Mała Rawka(1272 m) – na ten szczyt wchodzimy zimą od schroniska pod Małą Rawką. Przy pogodzie widać stąd oddalone o 170 km Tatry. Widok na wschód to oddalona o 110 km Połonina Równa i wiele innych szczytów. Zjazd prowadzi pięknie, równomiernie nachyloną – 25-30 stopni – leśną ścianą tuż przy szlaku. Wspaniały. Szanujmy przepisy Bieszczadzkiego Parku Narodowego. Jedziemy przy szlaku lub w jego bezpośrednim pobliżu. Małą Rawkę i wielką zdobyliśmy z Bartoszem Górskim (kilka zdjęć w galerii);
- Hyrlata (1103 m) – fantastyczny z punktu widzenia narciarzy szczyt w Bieszczadach Zachodnich, porośnięty bukowym lasem, położony nad Żubraczem. Nie ma tu znakowanego szlaku turystycznego, co dla niektórych jest wadą, dla innych zaletąJ Hyrlata stanowi kulminację dużego masywu leśnego położone pomiędzy dolinami Solinki i Roztoczki, będącego bocznym odgałęzieniem pasma granicznego. Inne jego wierzchołki to: Berdo (1041 m n.p.m.) na północnym zachodzie oraz Rosocha (1084 m n.p.m.) na południowym wschodzie. Stoki miejscami są strome. Z polan położonych w pobliżu wierzchołka piękne panoramy (widać stąd między innymi Tatry, odległe o ponad 150 km, do Gerlacha mamy w prostej linii 157 km, widok jest oszałamiający). Hyrlata oferuje jazdę do woli stokiem na stronę Doliny Solinki, zjazd ma ok. 3 km, w ciągu jednego dnia można wejść i zjechać 2-3 i więcej razy, najlepsze warunki: na twardym podkładzie 20-30 cm świeżego puszku. W sieci można znaleźć kilka filmików, nieźle obrazujących fantazję zjazdu z Hyrlatej, zwłaszcza jeden przejazd – Macieja Brzany – budzi przyjemne wrażenia. Zdecydowanie polecam ten szczyt dla narciarzy ski-turowych, którzy zawitali w Bieszczady;
- Rosocha (1084 m) – leśny szczyt w masywie Hyrlatej, zasługuje z pewnością na odwiedzenie. Przy okazji pobytu w masywie Hyrlatej można jeden ze zjazdów zrobić z Rosochy. Las momentami jest bardziej gęsty niż na Hyrlatej, ale zjazd jest piękny i wymagający;
- Matragona (991 m) – nazwa pochodzi z języka wołoskiego i oznacza „wilczą jagodę” Szczyt znajduje się w Bieszczadach Zachodnich. Matragona to tajemnicza góra, której nazwa znalazła się w nazwie zespołu, grającego muzykę dawną. Masyw Matragony tworzy krótki, przebiegający w przybliżeniu równoleżnikowo grzbiet, na zachodzie i wschodzie opierający się odpowiednio o doliny Osławy oraz Solinki. Kulminacja znajduje się w jego wschodniej części, odbiega stąd ku północy niewielkie ramię opadające do Przełęczy Przysłup (749 m n.p.m.), za którą rozciąga się pasmo Wysokiego Działu. Około 1 km na zachód jest drugi, niższy wierzchołek (903 m n.p.m.). Stoki są strome, najbardziej w dolinie Solinki, i porośnięte lasem. Wyjątkiem jest południowe zbocze, które poniżej 800 m n.p.m. znacznie łagodnieje, a następnie łączy się z głównym grzbietem pasma granicznego. Matragona znajduje się na granicy miejscowości Żubracze i Maniów. Nie biegną przez nią żadne znakowane szlaki turystyczne. Podobno leśny szczyt Matragony jest jedną z ostoi niedźwiedzi brunatnych w Bieszczadach Zachodnich, więc zjeżdżając tutaj wiosną na nartach uważajmy na króla bieszczadzkich lasów. Najlepszy zjazd prowadzi na stronę Doliny Solinki, jest niezbyt długi, ale dość stromy i piękny;
- Masyw Chryszczatej (997 m) – masyw leśny z kulminacją w Chryszczatej, zarówno od strony Cisnej, jak i Smolnika, można kombinować wycieczki narciarskie, pamiętajcie tylko o zabraniu mapy, bo w potężnych lasach Chryszczatej łatwo jest o zgubienie się, a więc: mapa dzień przed wyrypą wędruje do plecaka. W ciągu dnia można zrobić kilka podejść i zjazdów. Pusto tu i dziko. Niektórzy twierdzą, że „coś” jest niezwykłego w tym masywie i mają rację. A co? Odwiedźcie Chryszczatą, a się dowiecie. To oczywiście nie wszystkie propozycje leśnych zjazdów narciarskich w Bieszczadach. Generalna uwaga: Bieszczady to naprawdę, w dobrych warunkach śniegowych, narciarskie el Dorado. Jeszcze pozostały mi do opisania wędrówki na nartach po najwyższych szczytach i po połoninach. Ale o nich następnym razem.
Motto wycieczki narciarskiej w Bieszczady jest następujące:
Odwieczna tęsknota za wędrówką
Szarpie łańcuchem przyzwyczajeń
I znów z zimowego snu
Budzi się we krwi dziki zew Jack London – Zew krwi
Zapraszam też do lektury nowego wiosennego numeru kwartalnika "Tatry", gdzie umieściłem relację z wyprawy na narty w Bieszczady.
Tekst i fot. Wojciech Szatkowski/Muzeum Tatrzańskie
- Torebka filcowa XITorebka filcowa z haftowanym ludowym motywem (haft maszynowy). Zamykana na zamek błyskawiczny. Środek z czarnej podszewki, z kieszenią boczną i smyczą. UWAGA - dodatkowo...160 zł
- Sakiewka IVSakiewka filcowa z haftowanym ludowym motywem. Zamykana na rzep. Szerokość ok. 9 cm Wysokość ok. 14 cm Długość ze sznurkiem ok. 49 cm Materiał: Filc Kolor: Kremowy 40 zł
- Naszyjnik "Kolorowe pastylki"Naszyjnik z kolorowych howlitów / pastylki / oraz szklanych kwiatków i przekładek. Obwód 50,5 cm 65 zł
- Na nartach na Łopiennik w BieszczadachAutor zdjęć: Wojciech Szatkowski, Adam Brzoza (zdjęcie wilka)
Liczba zdjęć: 77W galerii zdjęcia z wycieczki narciarskiej na Łopiennik, Smerek, Hnatowe Berdo i Rawki
obejrzyj galerię