PODHALAŃSKI SERWIS INFORMACYJNY Podhalański Serwis Informacyjny WATRA

Zakopane

Kultura

Wiersze skrywają obrazy, a obrazy wiersze...

Poniedziałek, 20 lutego 2017 r.
Autor: Emilia Pomiankiewicz

Wiersze skrywają obrazy, a obrazy wiersze...Majestat i wyjątkowość krajobrazu tatrzańskiego niezmiennie przyciąga uwagę artystów. Tym razem pejzaże tatrzańskie uchwycone zostały niezwykłą techniką malarstwa wen – ren i stanowią most łączący piękno tatrzańskiego świata z inspiracjami Dalekiego Wschodu. Prezentowane podczas wystawy Wiersze skrywają obrazy, a obrazy wiersze prace autorstwa Agaty Jóźwiak, Konrada Świtały oraz Lecha Żurkowskiego są wynikiem połączenia mitycznych krajobrazów górskich oraz niezwykłego dziedzictwa kulturalnego.


Artyści uczestniczą we wspólnie organizowanych plenerach malarskich w polskich górach. Posługują się dość rzadko stosowaną w Polsce techniką malowania czarnym tuszem na papierze. Ta pochodząca z Dalekiego Wschodu technika stosowana z wykorzystaniem prostych narzędzi  i środków wymaga jednak wielkiej wprawy i zdecydowania.

Ich fascynacje starochińskim myśleniem o malarstwie można zobaczyć nie tylko w ascetycznym wyborze techniki, ale także w sposobie myślenia o tworzeniu obrazu.  Ich sztuka hołduje dawnym mistrzom, zarówno chińskim, japońskim jak i europejskim, zarazem charakteryzuje się poszukiwaniami własnego wyrazu artystycznego. Na obecnej wystawie autorzy prezentują wybrane prace z ostatnich lat.


Wracamy do domu

Z malarzami Agatą Jóźwiak, Konradem Świtałą i Lechem Żurkowskim o ich pracy i fascynacji górami rozmawia Magdalena Rybak

Razem wyjeżdżacie w góry, razem malujecie i wystawiacie. Kim jesteście?

Lech: Ludzie, którzy chodzą w góry znają pojęcie „braterstwa liny”. Dla mnie to jest najistotniejszy element naszej relacji. Razem jedziemy w góry, razem je odbieramy i malujemy. Pomagamy sobie przy tym, wzmacniamy się i inspirujemy się sobą. Jest taka przypowieść chińska o mistrzu cytry. Zniszczył on swoją cytrę, gdy zmarł jego przyjaciel. Bo nie było już nikogo, kto tak jak on rozumiałby jego muzykę.

Konrad: Gdyby tego braterstwa nie było, ja nie miałbym w sobie wystarczającej determinacji, żeby malować. A tak widzę, że inni też idą tą drogą i doznają podobnych załamań, po których podnoszą się i ruszają dalej. Nawet, jeśli góra, do której razem zmierzamy, znika nagle we mgle. Ale oprócz wspólnej mobilizacji, łączy nas też pewien poziom świadomości i współodczuwania. Gdy jesteśmy w górach, wstajemy przed słońcem. Wychodzimy przed schronisko. Jest brzask, mgły się podnoszą, patrzymy na to i nikt z nas nie musi nic mówić. Wiemy, że wszyscy to piękno odczuwamy. I wiemy też, że jako twórcy mamy w sobie nawzajem odbiorców, którzy są przygotowani do odebrania naszego przekazu. Świadomość, że masz wrażliwego przyjaciela, który odczuwa podobnie, jest szalenie wzmacniająca. A przy tym patrzymy na nasze prace krytycznie. I to też jest ważne. Bo czasem trudno jest być całkiem szczerym wobec samego siebie. Jestem zadowolony ze swojego dzieła, choć serce mi podpowiada, że nie skoczyłem w tę przepaść. I powstało coś, co jest ładne, ale to nie jest ten skok. Wtedy wystarczy jedno przyjazne spojrzenie z boku i już wiem, że mam malować dalej…

Agata: Żyjemy w jakimś uporządkowanym szaleństwie. Myślę, że dla każdego z nas malowanie jest silną wewnętrzną pracą. Malarstwo jest wszechogarniające – jest myśleniem i niemyśleniem, byciem w świadomości i nieświadomości. Jest to działanie trudne do pogodzenia z codziennością i obowiązkami. Dla każdego z nas ważne są wartości moralne tj. dyscyplina i pracowitość. Malowanie wpływa na nasze życie i odwrotnie – z naszej postawy powstaje to, co powstaje. I trudno oddzielić jedno od drugiego. Nie wiadomo, gdzie kończy się malowanie, a gdzie zaczyna się życie codzienne.

Konrad: Każdy z nas ma swoje szaleństwo. I te nasze trzy szaleństwa tworzą jakąś czwartą wartość. Z tego wszystkiego powstaje coś dużo większego i lepszego. Choć nie wiemy do końca co. Bo nie potrafimy zgodzić się na żadną nazwę, na żadną formę ani żadne logo. Nie jest to do końca określone i… może tak zostanie.

Nie macie nazwy, nie macie logo. Co tak naprawdę was łączy?

Agata: Wspólne odczuwanie, które zostało nam dane - poszukiwanie głębi, wartości, wielki szacunek do tradycji, miłość do natury i potrzeba odkrywania świata. My chcemy być uczestnikami życia. Nie chcemy przejść przez nie w sposób obojętny.

Konrad: A przebywanie w górach jest rodzajem współuczestnictwa w cudzie stworzenia. I biblijny wydźwięk jest tu jak najbardziej na miejscu. Obserwujesz, jak wiatr wieje, jak zbocza się rzeźbiły, jak las rósł, jak pasma się ze sobą łączą, jak odsłaniają się kolejne horyzonty. I z czasem zaczynasz czuć, że ten las rośnie, że trwa faluje, a chmury się kształtują. Wtedy stajesz się aktywnym uczestnikiem tego życia. Bo to wszystko cały czas dzieje się wokół nas i to też zaczyna się dziać na papierze. Malując chmury nie opisujesz ich, tylko je stwarzasz. Na tyle, na ile ci starcza umiejętności. I jeżeli uda ci się zsynchronizować z zegarkiem kosmicznym i to wszystko dzieje się równolegle, to jest ekstaza tworzenia. I chociaż nie poszukujemy doznań, to jeżeli podczas malowania zauważysz, że twój puls jest zgrany z pulsacją strumienia, który malujesz, to jest to.

Łączą Was też góry…

Lech: W górach najmocniej widać skalę człowieka w stosunku do wszechświata. Tu można doznać transcendencji. Dostrzegając oczywistość osypisk i żlebów, staję się wtajemniczony. Zaczynam rozumieć: to tak powstaje, to takie jest. Gdy dłużej tam jestem, mam wrażenie, że widzę porządek drzew, chmur i zboczy. Ważne jest uczestniczenie w tym. Malowanie jest tylko częścią tego procesu. Jest taki wiersz chiński: ”Idę medytować w góry. Siadam. Jestem ja i góra. Po chwili zostaje tylko góra.”

Konrad: W górach zmienia się skala i punkt odniesienia. Gdy w mieście wychodzimy na ulicę, mamy krótką perspektywę – róg najbliższego domu lub przejeżdżający przed nami tramwaj. Poruszamy się tu jak białe myszki w labiryncie. A w górach jest przestrzeń. W górach świat wydaje się właściwych rozmiarów. Dlatego jeździmy tam, żeby te góry poczuć, żeby się z nimi zestroić. Wspinanie się na szczyty daje synchronizację z tymi kamieniami i drzewami. Czuję to w mięśniach, patrzę na to wszystko i w pewnym momencie staję się dzieckiem gór. Podpinam się pod pępowinę Matki Natury.

Agata: Dla mnie góry to świat muzyczny. Gdy słucham różnych kompozycji barokowych,widzę ruszające się świerki i spadające strumienie i przestrzenie bardzo logiczne, które schodzą zboczami. Tam jest harmonia, a potem cisza. Doskonała. Chciałabym tę muzykę gór przedstawić.

Konrad: To prawda – obserwując góry, ma się wrażenie koncertu. Że to nie jest przypadkowe, lecz zakomponowane. Tu przyciszone, tu jest wzmocnione. Tu coś wychodzi, a tam się chowa. I coś się powtarza. Jest rytm. I myślę, że to jest właśnie sens malowania – dostrzeżenie tego porządku, wsłuchanie się, zrozumienie i zastosowanie go. Nie chodzi o przepisanie konkretnych dźwięków. Bo przecież to jest tak, jakbym słuchał koncertu filharmonicznego i sam miał do dyspozycji prosty drewniany flecik, na którym próbuję tę muzykę zagrać. I jeżeli się uda, to o to właśnie chodzi.

Łączy Was prostota rzemiosła – pędzel, tusz i papier...

Lech: Jest takie stare powiedzenie, że sztuka żywi się ograniczeniami, a umiera od wolności. Ta prostota to nasz świadomy wybór. Im bardziej archaiczna technika, tym więcej wymaga skupienia, determinacji i użycia wszystkich ukrytych w nas możliwości. Ta dyscyplina i samoograniczenie bardzo nas wzmacnia, ale wymaga ogromnej pracy i mobilizacji. Góry są do takiej pracy idealnym miejscem. W Chinach od wieków było tak, że jak ktoś chciał medytować, jechał na południe w niedostępne góry.

Konrad: Jeżeli masz proste urządzenie i masz coś przekazać, musisz naprawdę dobrze to zrozumieć. Ograniczona ilość środków i proste działania są zbawienne, bo musimy we wszystko wejść dużo głębiej. Nie mamy komputera, który wszystko dobiera automatycznie za naciśnięciem jednego przycisku. To po stronie naszego analogowego mózgu i serca pozostaje cały „paintshop”. To jest trudne, ale zbawienne. Bo jak się wejdzie głębiej, więcej można zrozumieć i lepiej można o tym opowiedzieć. Opowiada się oczywiście mniej, bo eliminuje się wszystkie niepotrzebne rzeczy.

Agata: Selekcja w malowaniu, selekcja w oglądaniu i czytaniu, selekcja w wyborze miejsca. To prowadzi do tego, że w sposób naturalny jesteśmy odłączeni od wielu rzeczy. W górach nie mamy zasięgu w telefonie, nie mamy Internetu i wielu innych udogodnień. Dzięki temu jest nam łatwiej wrócić do dawnych czasów malarstwa.

Łączy Was też czerń i biel, a przynajmniej oszczędność techniki i koloru.

Lech: Według myśli dalekowschodniej świat istnieje dzięki opozycjom. Biel i czerń też są biegunowymi przeciwieństwami. Dlatego można nimi opisać wszystko. Każda barwa ma swoją energię, swoją długość fali, która rozprasza opowieść. Kolor daje temperaturę i odległość, ale przeszkadza w przekazaniu istoty. A ja chcę opisywać rzeczy precyzyjnie. Gdy pierwszy raz pojechałem w Tatry w wieku lat 12, poczułem, że to moje miejsce. I podobnie było z malarstwie tuszowym – uznałem to za swój język.

Konrad: Mnie kolor rozprasza. Powoduje, że zajmuję się doborem właściwego odcienia, zamiast istotą rzeczy. Czasami jednak opozycja czerni i bieli wydaje mi się zbyt ostra i wtedy używam błękitu lub czerwieni odpowiednio do obniżenia lub podniesienia temperatury szarości. Wynika to z dobrze rozumianego pośpiechu – żeby mi się te moje wymarzone lody po drodze nie rozpuściły...

Agata: Lech i Konrad kochają Tatry. A dla mnie długo góry to były Bieszczady, które są rozleglejsze, dziksze, spokojniejsze i bardziej medytacyjne. Tam zaczęłam malować tuszem, nie znając jeszcze Lecha i Konrada. Doszłam do czerni i bieli przez krajobraz Bieszczad, który jesienią jest taki kolorowy. Doszłam do tego, że tylko te dwa kolory są mi potrzebne, żeby przedstawić ich istotę.

Góry są dla Was świątynią. Czy każdy ma swoją „Górę”?

Konrad: Wyjazd w góry to dla nas pielgrzymka, a Tatry to nasza Mekka. Ostatnio byłem tam we wrześniu. Wszedłem na moją górę, na Bobrowiec, usiadłem i czułem, że jestem tam, gdzie być powinienem. Wróciłem do domu. W moim przypadku każdy przyjazd przypomina próbę zatrzymania pędzącej ciężarówki na śliskiej powierzchni i we mgle. Wciskam hamulce i wszystko się wysypuje z naczepy. I jedynym ratunkiem jest porzucić to wszystko i iść dalej. Jedzenie w górach owsianki na wodzie i kanapek z cebulą, to nie jest wymyślony żywot samuraja. Takie ograniczenia naprawdę pomagają. Mniej bodźców, znaczy więcej – odzyskujemy czucie i samoświadomość.

Agata: Ja mam swoje ulubione miejsca, doliny. Bardzo lubię Tatry Zachodnie. Zachwyciłam się Wołowcem – spora góra w pobliżu doliny Chochołowskiej. Często do niej wracam.

Lech: Ja nie wybieram gór, tylko zakamarki. Jak Agata mnie zaciągnęła w dolinę Białej Wody, siadłem wśród kamieni i zakrzywionych korzeni walczących o życie i… wrosłem tam. Małe fragmenty są dla mnie łatwiejsze. Hurtownia szczytów obezwładnia mnie do tego stopnia, że nie wiem, co wybrać. Ale mam miejsca, do których wracam. Jest ich wiele i wiem, że będzie ich jeszcze więcej.

A jak wygląda „ścieżka” procesu twórczego u każdego z Was?

Agata: Dla mnie to jest słuchanie, patrzenie, odczuwanie wszystkimi zmysłami. Góry wchodzą wszystkimi kanalikami. Lubię przez długi czas chodzić po górach i dopiero wieczorem zaczynam malować. Jest element szaleństwa w próbie uchwycenia czegoś nieuchwytnego. Czasami zobaczę jakiś obraz idąc po górach – burzę czy zachód słońca, i próbuję to potem przedstawić. To wymaga ogromnych umiejętności, dlatego staram się dzielić moją pracę na rzetelne studiowanie i pracę z pamięci. A sam proces twórczy jest tajemniczy i zróżnicowany. Nie można trzymać się kurczowo jednej metody. Trzeba cały czas być tam i patrzeć. Stosowanie ułożonej w głowie kompozycji powoduje, że obraz staje się martwy. Myślę, że najważniejsza jest miłość do natury i szacunek dla życia. Z tego powstaje obraz.

Konrad: U mnie proces twórczy wygląda jak zabawa w kotka i myszkę. Staram się sam siebie przechytrzyć i próbuję przeprowadzić to z jak najmniejszymi stratami dla tego, co ma powstać. Wiem że te zmagania ze sobą muszą się same wypalić. Celowo zajmuję więc swoje ego jakimiś zadaniami – namalować świerka, zmiąć papier, zrobić kolorowy zachód słońca. Staram się być takim wyrozumiałym tatą, który pozwala na wiele. Licząc na to, że gdy tego chłopca w sobie łagodnie potraktuję, to on się ośmieli i stworzy w końcu coś spontanicznego. Na drugim planie jest to, czy to będzie technicznie doskonałe i wierne idei czerni i bieli. Bardziej mi zależy, żeby nie stłamsić tego chłopczyka, który maluje. Dbam o to, żeby zapewnić sobie komfortowe warunki pracy. Robię sobie ciepłą herbatę, zakładam ciepłe skarpety, wymaszczam sobie siedzenie, zjadam batonika...  I zaczynam patrzeć na góry jak na władców panujących w dolinach. Łatwiej mi dzięki temu wejść na poziom pokory wobec nich. Bo jak cesarzowi narysuję krzywy nos, zetnie mi łeb. Więc oprócz tego, że karmie się batonikami, mam też świadomość, że kat czeka na moją głowę.

Lech: Jak siadam do rysowania, to nagle znajduję się w osi zegara. Wskazówki nie chodzą, bo są w punkcie, który trwa. Dla mnie to jedyna metoda medytowania, kontemplowania życia i wchodzenia w siebie. Bardzo lubię być w górach. I jak już znajdę sobie miejsce i siądę, czuję się jak facet, który skacze na lotni. Tylko od razu się okazuje, że nie ma ciągu powietrza i pojawia się korkociąg… Dlatego taternicy nie mówią – zdobyłem górę, tylko góra pozwoliła mi się zdobyć. A my nie malujemy gór, one czasem pozwalają nam się namalować.

Czy działacie tylko dla siebie? Czy dbacie o to, jaką korzyść Wasze działania przynoszą innym?

Agata: Uważam, że zostają po nas bezinteresowne obrazy, które prędzej lub później będą służyły. Jeśli już nie służą. Po to je pokazujemy, po to robimy wystawy. To, oczywiście jest bezinteresowne i interesowne, bo musimy zarobić na papier i pędzle. Naszym zadaniem jest tworzenie dobrych obrazów i docieranie z nimi do odbiorów. A czy to ma wartość, to jest już pytanie do nich.

Lech: Moim celem jest pokazanie młodym ludziom, że można samemu decydować o własnej wędrówce. Że można uwolnić się od tabletów i sięgnąć po archaiczne narzędzia, żeby nawiązać prawdziwy kontakt ze światem. Chciałbym, żeby nasze wystawy temu służyły.

Jakie macie plany?

Lech: Wolność trzeba sobie wywalczyć. Ja staram się wygospodarować sobie taką przestrzeń w świecie, żeby móc malować jak najdłużej. I żeby móc promować wartość, jaką jest taka droga – poznawanie, odczuwanie, malowanie i kreowanie dzieła. Dlatego sięgam po wsparcie moich przyjaciół i sam też ich wspieram.

Konrad: Przyroda nie znosi próżni. Jeżeli nie stworzysz określonego miejsca, to tam powstanie coś innego. Więc naszym celem jest stworzenie tej przestrzeni wspólnego działania – wspólnych wyjazdów, plenerów i wystaw, po to, żeby ochronić się przed zalewem codzienności. Żebyśmy mogli w tej przestrzeni robić to, co kochamy. A z drugiej strony myślę, że sztuka pejzażowa jest bardzo potrzebna. Poruszamy się w dżungli nieoznaczonej. Żeby zorientować się, co się tu naprawdę dzieje, potrzeba kilku latarni i schronisk, w których można się napić herbaty, porozmawiać o górach i o jakimś możliwym porządku.

Agata Jóźwiak Dyplom z malarstwa na Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w 2006 roku. Zajmuje się twórczością autorską i realizacją zamówień artystycznych. Tworzy w technice tuszu, technice olejnej. Organizuje plenery w Karpatach i w innych cennych przyrodniczo regionach Polski.  Strona internetowa: www.agatajozwiak.com

Konrad Świtała ur. w 1978 roku w Warszawie. Dyplom Wydziału Prawa i Administracji UW. W latach 2005-2014 był prezesem Stowarzyszenia Artystów Plastyków „Ścieżka”. Organizował szereg wystaw, warsztatów i spotkań z artystami, których twórczość nawiązuje do kultury Dalekiego Wschodu. Obecnie prowadzi własną pracownię grafiki oraz organizuje kursy plastyczne. Zakres jego zainteresowań twórczych obejmuje wiele technik plastycznych (www.wycinanka.com.pl). Najwięcej jednak uwagi poświęcił malarstwu akwarelowemu i tuszowemu.

Lech Żurkowski ur. 1951 roku w Warszawie. Uczeń prof. Aleksandra Kobzdeja i prof. Jana Tarasina (ASP Warszawa, dyplom 1974). W latach 1990-1993 uczył się kaligrafii japońskiej u Senseya Manabu Teramoto. Od 1991 roku maluje techniką Sumi-e. Kurator i uczestnik licznych wystaw i projektów. Organizator warsztatów, nauczyciel. Od lat maluje w polskich górach. Strona internetowa: www.lechzurkowski.pl

Magdalena Rybak – ukończyła Laboratorium Reportażu na UW, na stałe związana z redakcją SENSu i Zwierciadła, współpracowała z wieloma innymi tytułami. Wydała dwie książki: „Rozbiórka – wiersze, rozmowy i portrety 26 poetów” oraz „Olśnienia – chwile, które odmieniają”.

Wywiad udzielony z okazji wystawy: „Wiersze skrywają obrazy – a obrazy wiersze” w Muzeum Tatrzańskim w Zakopanem, w Galerii Władysława Hasiora. Wystawa czynna od 13 stycznia do 28 lutego 2017 roku. 

Zobacz w naszym sklepie:
  • 100-lecie LO im. O. Balzera w Zakopanem100-lecie LO im. O. Balzera w ZakopanemDwupłytowy album DVD zawierający relacje wideo z obchodów 100-lecie Liceum Ogólnokształcącego  im. O. Balzera w Zakopanem. Pierwsza płyta zawiera reportaż (30 min.) ze...
    35 zł
  • Flakon szklany IVFlakon szklany IVOkrągły falkon szklany z ludowym motywem malowanym ręcznie. Wymiary: wysokość 13,5 cm, średnica 18 cm (średnica podstawy 13,5 cm)
    130 zł
  • Wisiorek "Panda"Wisiorek "Panda"Sam miś, szklany Lampwork + szklane koraliki. obw. 53 cm dług. zawieszki 2 cm.
    70 zł

Galerie zdjęć:


Powered by WEBIMPRESS
Podhalański Serwis Informacyjny "Watra" czeka na informacje od Internautów. Mogą to być teksty, reportaże, czy foto-relacje.
Czekamy również na zaproszenia dotyczące zbliżających się wydarzeń społecznych, kulturalnych, politycznych.
Jeżeli tylko dysponować będziemy czasem wyślemy tam naszego reportera.

Kontakt: kontakt@watra.pl, tel. (+48) 606 151 137

Powielanie, kopiowanie oraz rozpowszechnianie w jakikolwiek sposób materiałów zawartych w Podhalańskim Serwisie Informacyjnym WATRA bez zgody właściciela jest zabronione.