« | Grudzień 2013 | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | 10 | 11 | 12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 | 18 | 19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 | 25 | 26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 31 | » |
Tatry
Góry
Czas na „wyrypy narciarskie”
Autor: Wojciech Szatkowski
Zima zagościła już poważnie w naszych górach. Byli juz tacy, co odwiedzili na nartach ski-turowych Kasprowy Wierch i zjechali zeń do Kuźnic. Sądząc po niedzielnym tłoku takich „wyrypiarzy” było całkiem niemało. Warunki, jak na grudzień dobre. Zbliża się czas długich wycieczek narciarskich, „wyryp”. Reporter Watry zaniedbał ostatnio pisanie o tego typy przedsięwzięciach, dlatego publikujemy jego relację z ostatniego, niezwykle udanego pod względem „wyryp narciarskich sezonu”. W Podhalańskim Serwisie Watra relacja z zimowej i wiosennej wyrypy. Zapraszamy do lektury i do galerii zdjęć tatrzańskich.
Zamiast wprowadzenia definicja wyrypy...
Koroną turystyki zimowej jest narciarska wyrypa. Właśnie wyrypa, a nie wycieczka. Na wycieczce wiadomo z góry: tędy, siędy, o tej godzinie wymarsz, a o tamtej nocleg. Urok wyrypy polega na tym, ze wiesz tylko jedno: skąd wychodzisz i dokąd chcesz dotrzeć. Czy cel osiągniesz, gdzie będziesz nocował i na którym boku o tym dowiesz się później, kiedy wrócisz do domu. Nie jesteś pewien nawet marszruty. Tysiące przeszkód może ci stanąć na drodze i w rezultacie pójdziesz zupełnie innym szlakiem. Ani ty, ani najbardziej doświadczony z twoich towarzyszy nie jesteście w stanie przewidzieć rozwoju wypadków. Z własnej nieprzymuszonej woli będziesz się pchał w gardło trudnościom, będziesz borykał się z wiatrem, kurniawą, mgłą i lodem. Będziesz z sercem struchlałym obchodził drzemiące lawiny, będziesz na czworakach gramolił się na przełęcz i pichcił strawę w ciemnym od dymu szałasie. I co najważniejsze, będziesz tym wszystkim zachwycony. Wyrypy bywają różne. Tak różne, jak różne są dnie w górach. Czasem jest to rozkoszny spacer w pełnym blasku słońca. Innym razem-uparta walka o każdy metr terenu przy wtórze wichru. Czasami wreszcie-rozpaczliwa walka o życie. Stanisław Zieliński, Wanda Gentil-Tippenhauer, W stronę Pysznej...
Wyrypa nr 1 i nr 2
Najlepiej udała się w sezonie 2012/2013 wiosenna wyrypa w towarzystwie Madzi, Piotrka i Huberta. Było na niej wszystko. I strome podejścia i takie same zjazdy. Wiosenna pogoda i przechodzenie przez wezbrane wiosenną wodą potoki. I nocleg w schronisku. Dwa dni swobody. A film o tej wyrypie publikujemy obok. Ale wrócę jeszcze do pełnej zimy. Przez dwa sezony (2010 i 2011) małośnieżne zimy nie pozwalały na realizację zadawnionych, a wciąż w głowie obecnych, planów tatrzańskich zjazdów. Aż wreszcie w lutym2013 r. sypnęło. I to jak! Rychło na stokach Tatr był prawie metr zbitego śniegu, a na nim 30-40 cm puchu. Jednym słowem: warunki - marzenie. Nic też dziwnego, że w pracy usiedzieć nie mogłem. Urlop i przypinam foki w Kirach u wylotu Doliny Kościeliskiej. Temperatura niska: – 20 stopni, ale primaloftowa kurtka grzeje jak diabli. Dość szybki, długi krok i w godzinę jestem przy schronisku PTTK Ornak. Nie zachodzę do niego, tylko skręcam w lewo, na południowy-wschód, w Dolinę Tomanową. Idę i ponownie, po raz któryś z rzędu, napatrzeć się temu miejscu nie mogę. Gęsty las świerkowy, w dolnej części doliny, wywołuje niezwykle estetyczne wrażenie. Wszystko jest tu idealne. Czyste. Nieskazitelnie białe. Śnieg skrzy się w słonku, a poprzez ośnieżone świerki przeziera nieśmiało słońce. Fotografuję. Omijam łukiem Czerwony Żleb - to droga wielkich lawin śnieżnych. Tu zawsze trzeba uważać. Wreszcie Niżnia Tomanowa i Wyżnia Tomanowa Polana. Idę wyżej, aż do miejsca, gdzie zakręca w lewo szlak prowadzący na Chudą Przełączkę i Ciemniak. Mój żleb nieco powyżej wcina się w lewo w tzw. Stoły i Tomanowe Rzędy. Po jego prawej stronie, widoczną grzędą, pnę się pracowicie zakosami do góry. Jestem sam, więc wcale nie jest łatwo. Śnieg głęboki, do połowy łydki i wyżej. Tempo spada. Pot na czole. Jeszcze jeden zakos i jeszcze jeden. Dochodzę, po godzinie, pod charakterystyczną skałkę, po prawej stronie żlebu. Dość. Wyżej warunki dobre, ale śniegu jest podejrzanie dużo. Nie chcę prowokować losu. W dole poniżej mnie wspaniały żleb, o stałym nachyleniu ok. 30-35 stopni, nieprzejechany jeszcze przez nikogo. Wypijam kilka kubków gorącej herbaty z sokiem malinowym. Uśmiecham się do siebie: jak ona w takim miejscu wspaniale smakuje. Dopinam buty, odpinam foki. Czekam chwilę, ale zimno robi swoje. Czas ruszać. Z początku, z racji bezpieczeństwa, jadę lewą stroną żlebu. Jazda w takim głębokim na 30-40 cm śniegu, to głównie sprawa schwytania i utrzymania odpowiedniego rytmu. Trzeba się też lekko odchylić do tyłu, równomiernie obciążyć obydwie narty i w dół... No tak, jeszcze zapomniałem o jednym, włączyłem detektor lawinowy, chociaż w warunkach samotnej wycieczki ma to mały sens, najwyżej ratownicy TOPR szybciej mnie znajdą... jakby co, ale z nawyku włączyłem. Ale tak poważnie, zawsze przed takim zjazdem, a nawet wcześniej, na początku wycieczki, koniecznie sprawdzamy i włączamy detektory. Zjeżdżamy w głębokim śniegu pojedynczo. Ja z tym nie miałem problemu, będąc sam:) Ruszam, skręt w skręt to samo fantastyczne odczucie: wolność, prędkość, pewność siebie i precyzja ruchów. Pozostawiam za sobą ładny ślad. Aż szkoda, że nikt tego zjazdu nie sfilmował. W niecałe 10 minut dojeżdżam, po długich szusach wzdłuż szlaku, do schroniska na Ornaku. Po drodze spotykam dwójkę młodych narciarzy z Warszawy. Krótka rozmowa, potem przedłużona w schronisku. To był wspaniały dzień. Wszystko dobrze się zakończyło. Jesteśmy w komplecie. Jak nazwać ten zjazd? Po dwóch „słabych” sezonach był on jak spełnienie marzeń. „Spełniacz marzeń”, to nazwa nigdy się w nazewnictwie tatrzańskim nie przyjmie. Ale dla mnie ten żleb zawsze będzie miejscem, wywołującym uśmiech wspomnień.
Z rakiją w żyłach – czyli wyrypa pół żartem, pół serio...
Druga wyrypa była zakończeniem sezonu. Zanim się rozpoczęła sobotnie spotkanie w kolebie. Znajomi. Uśmiechy. Granie, śpiewanie. Toasty. No właśnie. Chorwat Ardito (to imię) godnie leje mocną rakiję do mojego kubka. To piję. Rozmowa się układa. Kładziemy się po trzeciej w nocy. Rano pobudka o szóstej, łeb boli, a rakiję czuć z ust. Gumy nie pomogą. Startuję, pakuję narty, kamerkę, aparat, picie i ruszam. Wcześnie w Kościeliskiej festiwal świeżych zapachów i... ptaków, które urządzają lekko nieprzytomnemu z niewyspania narciarzowi turyście concerto na cztery ręce:) Tomanowa kochanecka wreszcie. Pędzę, na ile lekki kac pozwala. Czyli średnio szybko. Nawet wolno. Samotność pozwala na wszystko. Ale wielki błękit wychodzi zza chmur. Na Wyżniej, pod smrekiem, chowam adidasy. Przypinam foki i szybciutko: ciach, ciach, wychodzę krótkimi zakosami w górę. Miło tu i znajomo, chociaż tak naprawdę nigdy tu nie byłem o tej porze. W maju z reguły, na zakończenie sezonu ski-turowego wybierałem Tatry Wysokie. Jednak Tomanowa kochanecka nęci i nęcić nie przestaje:)
No to łyk wody. Jest szczyt i jest śnieg (to ważniejsze). Schodzę do śniegu, fotki, przypomina mi się Maja i Szymek Gładczan. Wspominam ich po cichu. Narty. Wskakuję w "Dynafity". Wyciągam ręce przed siebie, jakbym chciał te Góry objąć. Jak Shane:) i jadę. Skręt w skręt, aż do krwi wrzenia, chrapania płuc. Przejazd przez skałki delikatny i szus. Szus w stronę skałek. Potem skręt w lewo, pomiędzy kosówki, jak uda niezłej wdówki, hmm, no to jadę, długim skrętem do potoka. Przy kosówce definitywny koniec zjazdu. Plecak pod dupę, kładę się i patrzę w niebo. W uszach U2 "One love", "Pride (in the name of love).Godzina nic nie robienia. A może lepiej. Foki i z powrotem. W oddali majaczy kuluar nie zjechany. Zostawiłem go na przyszły rok. Zjazd prowadzi jeszcze do dolnego mostku. Fajny, choć po brudnym śniegu. Marsz doliną z nartami na plecaku. I spokój. I jestem na Krzeptówkach. Tutaj inny świat. Ludzie jacyś. Auta szumią. Dla znieczulenia po piwku, i jeszcze jedno. Jestem w domu. Przypomina mi się niedawno przeczytana myśl. John Muir pisał: „Wspinaj się w góry i słuchaj ich dobrych wieści. Spokój natury spłynie na ciebie jak światło słoneczne spływa na drzewa. Wiatry przyniosą ci swoją świeżość, burze energię, a troski opadną z ciebie jak jesienne liście”. Z wyrypiarskim pozdrowieniem!
- Wisiorek "Ogródek 1"Z sukna i cekin. Wykonany ręcznie. Wymiary zawieszki 5,5/ 3,5 cm. Obwód 70 cm. 30 zł
- Wisiorek "Panda"Sam miś, szklany Lampwork + szklane koraliki. obw. 53 cm dług. zawieszki 2 cm. 70 zł
- Portfel IIPortfel filcowy z haftowanym ludowym motywem. Zamykany na rzep. Środek z brązowej podszewki. Szerokość ok. 13 cm Wysokość ok. 12 cm Materiał: Filc Kolor: Brązowy...35 zł