Zakopane
Kultura
85. rocznica śmierci Bartusia Obrochty
Autor: Adam Kitkowski
Za kilka dni minie dokładnie 85 lat od śmierci jednego z najbardziej znanych górali Skalnego Podhala. Bartuś Obrochta był cenionym skrzypkiem i przewodnikiem tatrzańskim. Miał też inne zasługi i zainteresowania. Tuż po Świętach Wielkanocnych, 26 kwietnia o godz. 17.00 odbędą się „uroczyste” posiady w Muzeum Karola Szymanowskiego w willi „Atma” – Zakopane, ulica Kasprusie. Będzie to spotkanie z rodziną Obrochtów, w tym miejscu już szósty raz z rzędu.
Ponadto wspominać będziemy jednego z tancerzy występujących wielokrotnie z Kapelą Bartusia Obrochty – Jana Gasienicę-Tomkowego (także słynnego ratownika TOPR i przewodnika tatrzańskiego). Druga część spotkania w Białej Izbie o godz. 19.00
Zapraszają: Muzeum K. Szymanowskiego, Związek Podhalan, Oddział Zakopane, Rodzina Obrochtów. Szczególnie zapraszamy muzykantów, tancerzy, ratowników.
Wstęp wolny.
Bartuś Obrochta. Przewodnik tatrzański i najsłynniejszy skrzypek Skalnego Podhala
Bartłomiej Obrochta urodził się 15 sierpnia 1850 r. w Zakopanem. Pochodził ze znanego rodu góralskiego, obok Gąsieniców, Krzeptowskich, Bachledów, Galiców, Marusarzy, który żyje pod Tatrami od wielu pokoleń. Był synem Jakuba i Agnieszki. Rodzice mieli młyn przy górnych Krupówkach (dzisiaj ani młyn, ani dom nie istnieją). Bartłomiej ukończył dwuletnią Szkołę Ludową w Zakopanem i od najmłodszych lat uczył się gry na skrzypcach u znanych ówcześnie muzykantów: Jędrzeja Kowala z Kotelnicy i Szymka Krzysia z Kościelisk. Jako kilkunastoletni chłopiec przez kilka okresów letnich wypasał owce na halach (np. w Dolinie Białego). Natomiast zimą grywał na weselach i zabawach, stając się coraz bardziej wziętym muzykantem. Jednego lata usłyszał granie Bartka ostatni sławny zbójnik tatrzański Wojciech Mateja. Tak mu się spodobała ta muzyka, że zabierał często całą kapelę w góry, np. na Skupniów Upłaz, Czerwone Wierchy, aby tam grała zbójnikom. Ten czas niewątpliwie wpłynął na kształt stylu gry Obrochty. Była to już muzyka góralska tętniąca żywiołowością, tężyzną, ale i mistrzowsko wykonywana, zespolona z pełnym czaru światem tatrzańskim – granitowymi turniami, szumiącymi potokami, strzelistymi świerkami.
Góral ten pamiętał jeszcze dni w Tatrach przed Tytusem Chałubińskim i stał się muzyczną „arką przymierza między dawnymi, a młodszymi czasy”. Chyba nie popełnimy błędu, jeśli Obrochtę - skrzypka postawimy ponad Krzeptowskim - Sabałą, który przede wszystkim był wspaniałym gawędziarzem, a grą na gęślach niejako wtórował swym opowieściom, jakby głównej melodii. Natomiast Bartłomiej Obrochta, grający już nie na gęślach, lecz na skrzypcach wygrywał prawdziwie duszę Tatr, ludu i starodawnych czasów, a jednocześnie potrafił sam „tworzyć” nowe, ciekawe wersje tej dawnej podhalańskiej muzyki. Był on upartym konserwatystą, stroniącym od wszystkiego co nie łączyło go z młodością, był wiernym uczniem starszych muzykantów, którzy uczyli go również żyć w Tatrach po swojemu (jak żyli Sabała, Mateja, Nowobilski), a więc według tradycyjnych zwyczajów.. Wystarczyło patrzeć na jego oczy podczas gry, aby się przekonać, że tonie myślami w świecie, z którego ani śladu nie pozostało w Zakopanem i okolicy już w latach międzywojennych. Jego konserwatyzm przejawiał się również w stroju, sposobie noszenia się, a nawet w wąsach.
Zdaniem Stanisława Mierczyńskiego, muzykologa i przyjaciela rodziny Obrochtów, Bartuś jak go zazwyczaj nazywano - potrafił zachować nie tylko przekazane mu staroświeckie nuty, lecz dzięki talentowi i głębokiemu umiłowaniu ich wzbogacił je zachowując przy tym nieskazitelną czystość charakteru i stylu dawnej podhalańskiej muzyki. Ponadto „urabianiem” na kapelę góralską melodii śpiewanych powiększył on znacznie ilość tych „nut”. Był więc współtwórcą większości melodii podhalańskich granych przez kapelę.
Z drugiej strony ten mieszkaniec Skalnego Podhala to jak najbardziej człowiek współczesny, by nie powiedzieć modernistyczny. Chętnie jako artysta przebywał z „panami” - Chałubińskim, Tetmajerem, Paderewskim, Witkiewiczem, Prusem, czy Szymanowskim - grywał dla nich, bawił gadkami, chodził w góry, bywał z nimi na weselach. Obrochta miał z pewnością daleko wyższą kulturę niż wielu górali, czy „ceprów”, a jednak umiał uchronić się od wszystkiego, co w muzyce góralskiej da się rozpoznać jako coś obcego. Za to go ceniono i szanowano wśród swoich i obcych. Muzykolog Jan Kleczyński słusznie mu nadał tytuł „rapsoda góralskiego”.
Jerzy Rytard tak wspomina jeden ze wspólnych, „muzycznych” wieczorów: zebraliśmy się wspólnie z Szymanowskim, Iwaszkiewiczami i Mierczyńskim na jedyny w swoim rodzaju kameralny wieczór u Obrochty młodszego (Jana) na Żywczańskim pod reglami(...) Bartuś Obrochta czekał już na nas. Szymanowski polubił bardzo, od pierwszego wejrzenia, tego sympatycznego, drobnego staruszka. Siwiutki, zasuszony Bartuś, zawsze pełen humoru i wigoru, sypiący przednimi dowcipami góralskimi, był jednym z niewielu już staroświeckich chłopów, którzy dożyli naszych czasów. Obdarzony bystrą, wrodzoną inteligencją, interesował Szymanowskiego przede wszystkim jako świetny muzykant. Gdy zebraliśmy się wreszcie w izbie Obrochtów i pokrzepili nieodłączną przy takich okazjach gorzałeczką, do której Bartusiowi aż się oczy śmiały, wzięli się Obrochtowie oraz Mierczyński, z głową rodziny na czele, do instrumentów, pobrzękali, nastroili i puścili smyczki po strunach. Cóż to była za muzyka! (...) Stary muzykant popisywał się więc przed nami całą swoją wirtuozerią smyczkową. Niektóre „nuty” grał solo. Za oknami w księżycowej pełni szczyty połyskiwały metalicznym światłem. Bartuś z siwymi, długimi, po staroświecku przyciętymi włosami, opadającymi na czoło, z przymkniętymi powiekami, kołysząc się rytmicznie na ławie, był doprawdy jakby natchniony w tym swoim zagraniu się aż do niepamięci, do zatonięcia w powodzi „krzesanych”, to znów „ozwodnych” nut. Burza dzikich szarpiących tonów huczała w izbie i naszych głowach. Mam wrażenie, ze był to jeden z najlepszych, można powiedzieć bez przesady, najwznioślejszych wieczorów w życiu muzykanta Bartusia.
Bartuś miał dwóch starszych braci – Józefa i Andrzeja, młodszego brata – Jana oraz siostrę.
Jan był cenionym budorzem, m. in. zbudował willę Pepitę (dziś stoi w tym miejscu Palace), willę Turnię (dom przy ul. Kościuszki, niestety popadł w ruinę), dom Obrochtówkę i był współwykonawcą willi Pod Jedlami.
Bartłomiej Obrochta ożenił się z Agnieszką Galicą. Przez jakiś czas młodzi mieszkali w Zakopanem, ale później przenieśli się do Kościelisk i do końca życia „siedzieli” w Polanach (dom ich już nie istnieje). Z tego małżeństwa urodziło się pięciu synów – Jan, Stanisław, Józef, Władysław, Kazimierz i trzy córki – Helena, Agnieszka, Marianna.
Znaczącym wydarzeniem w życiu Obrochty była znajomość z doktorem Tytusem Chałubińskim.
W latach 1876 – 1888 uczestniczył Bartuś w wielu wycieczkach górskich „króla Tatr” jako muzykant i przewodnik (przewodnikiem II klasy został przed 1882, a awans na przewodnika I klasy otrzymał przed 1892). On to, a nie Sabała był ulubionym skrzypkiem lekarza z Warszawy. Na jednym ze wspólnych biwaków ustalony został w górach układ tańca zbójnickiego. Chodził on po górach także z innymi góralami – Sabałą - Krzeptowskim, Klimkiem Bachledą, Wojtkiem Rojem, Szymkiem Tatarem.
Kapela Bartka Obrochty grała ciągle, chyba że się przechodziło przez bardzo „płone” miejsce. Brzęcząca ta naiwna muzyka, zaledwie dosłyszalna wśród olbrzymich złomów i ciemnych turni, ściągała czasem, niewiadomo skąd i jak, zdaleka jej odgłosem przynęconych Juhasów. Czarni, jak ich koszule, uwędzeni dymem szałasów, z dziką furyą puszczali się natychmiast w taniec, wpadali w szał, jak derwisze, zapamiętywali się po prostu. Bartek Obrochta zawźinał się w takich chwilach tak, że fajki nie wypuszczając z zębów, walił z wściekłością piętą takt w skałę albo piargi, oczy przymykał w upojeniu i stopniowo nikła ta muzyka nabierała mocy i brzmiała „staroświeckim” pomiędzy turniami, dziwiąc kozice i strasząc świstaki. (...)
Ognie pogaszono, wszystko spakowane, Sabała z Bartkiem intonują „Orawskiego”, kulawy Kuba z ogromną basetlą i młodszy Obrochta, jako trzecie skrzypce, stoją na dużym głazie. Czarne kapelusze z piórami i siwe cuhy odcinają się na tle niebieskich turni, tabor rusza ku Mięguszowieckim szczytom. Za nimi klejnot tatarzański – Morskie Oko.
(Wojciech Kossak, Wspomnienia)
Razem z Ludwikiem Chałubińskim (synem Tytusa) i Wojciechem Rojem próbował Obrochta wejść na nie zdobyty wówczas Ganek (przed 1880), a cztery lata później był głównym przewodnikiem Jana Grzegorzewskiego, podróżnika i orientalisty, przy pierwszym zimowym przejściu przez Zawrat do Morskiego Oka.
Rozległ się strzał, powtórzony dziesięciokrotnym echem w skałach. To Obrochta, stojąc wyżej przed nami, na powitanie gór „wygarnął” ze swej rusznicy jako strażnik tatrzański. Panna P... odrywając się od tego widoku, żądna dalszych wrażeń wyprzedziła wszystkich i podążyła naprzód o kilkaset kroków w górę tuż bezpośrednio za wskazującym drogę Obrochtą(...) Po paru minutach przeszliśmy próg i stanęliśmy już na przełęczy. Była godz.4-ta popołudniu, a więc blisko pięć godzin szliśmy na Zawrat.(...) Gdyśmy się zbliżyli do miejsca, gdzie się zlewają stoki Miedzianego i Świstówki, poprzedzający nas o pareset kroków górale zatrzymali się na zboczowem płaskowzgórzu i Obrochta zaczął rozglądać się w topografii miejscowości, badać teren i namyślać się nad kierunkiem drogi, któraby nas najbezpieczniej zaprowadzić mogła na tamtą stronę gór na dolinę Roztoki lub potoku Rybiego.
(Jan Grzegorzewski, Pierwsza wyprawa zimowa przez Zawrat do Morskiego Oka)
Jakiś czas Bartuś Obrochta był strażnikiem Towarzystwa Tatrzańskiego od ochrony kozic i świstaków, a także pracował przy budowie ścieżek turystycznych w górach, np. z Maciejem Sieczką umieścił pierwsze klamry na drodze z Wagi przez Pazdury na Wysoką, a wspólnie z synami - Janem i Stanisławem oraz Janem Gadeją, budował ścieżki na Zawrat i Szpiglasową Przełęcz. W Tatrach nazwano jego imieniem: Bartkową Turnię i Bartkową Przełączkę (w zachodniej grani Małego Ganku). Bartuś w 1894 r., za namową wspomnianego Jana Grzegorzewskiego, założyciela i redaktora czasopisma „Goniec Tatrzański”, figurował jako wydawca (oczywiście formalnie!). Niestety ukazały się tylko dwa numery pisma.
Ten „rapsod góralski” w 1890 r. z góralami i służbą leśną hrabiego Władysława Zamoyskiego bronił przed Węgrami Morskie Oko, które chcieli zagarnąć zbrojnie; za co przez 12 lat zakazano mu przechodzić na węgierską stronę Tatr. Z kolei w roku 1897 wyjechał po raz pierwszy do Warszawy, gdzie udzielał objaśnień i przygrywał ze swoją kapelą na panoramie Tatr (największy polski obraz namalowany m. in. przez: A. Piotrowskiego, S. Janowskiego, L.Bollera, T. Axentowicza). Później jeszcze kilkakrotnie odwiedzał stolicę. Obrochta aktywnie również włączył się w akcję plebiscytową na Górnym Śląsku, występując ze swoją kapelą. Przywiózł stamtąd kilka śląskich melodii, które czasem grywał w Zakopanem, ale bez przekonania.
Ważnymi postaciami w życiu Obrochty byli: literat Jerzy M. Rytard i kompozytor Karol Szymanowski. Obaj często bywali tam gdzie grywała kapela Bartusia, czy to wesela, czy dom Obrochtów na Małym Żywczańskiem, czy uroczystości oficjalne. Pierwszemu z nich grał Bartuś na jego weselu z Heleną Roj - Gąsienicą, gdzie najważniejszym drużbą był Szymanowski. Pisarz Jarosław Iwaszkiewicz tak to wspomina: Jedną z największych fet zakopiańskich, jakie przeżyłem, było wesele Rytardów na wiosnę 1923. To powtórzenie parady bronowickiej zyskiwało być może na góralskiej atmosferze; na pięknie góralskiej muzyki, której przewodził stryjeczny dziadek panny młodej, Bartek Obrochta ze swoim kwartetem; na pięknej wiosennej pogodzie; wesele odbywało się w kwietniu. Góry były jeszcze białe od śniegu, a na dole było ciepło, zielono, kiedyśmy zmierzchem zajechali do hotelu Karpowicza. (...)Sam ślub i wesele były jednym barwnym obrazem, który zresztą dość prędko zlał się w mych oczach w kolorową mgłę (...).Nie brakowało tutaj nikogo z zakopiańskich wielkości: Witkacy, Gucio Zamoyski, Stryjeńscy, Jan Mieczysławski z żoną, jednym słowem, wszyscy.
Rytard zorganizował w czerwcu 1925 r. wyjazd górali z Podhala do Paryża z okazji Międzynarodowej Wystawy Sztuki Dekoracyjnej. Bartuś ze swoją kapelą grał tam w Polskim Pawilonie.
Z kolei, ten drugi (Szymanowski), chętnie słuchał góralskiej muzyki w wykonaniu samego Obrochty, bądź wspólnie z kapelą. Kompozytor cenił Bartusia jako muzyka i człowieka, z wzajemnością zresztą. Pod wpływem tej muzyki i tańców góralskich stworzył wkrótce balet „Harnasie”. Wspomniana Helena Roj – Rytardowa pisze o tej znajomości tak: Przyjechaliśmy raz na wesele do jednych gazdów, już się weselnicy zwiedzieli i nim weszliśmy do białej izby, Bartuś Obrochta wraz z całą orkiestrą wyszedł przed chatę i grał Szymanowskiemu marsza powitalnego. Nowożeńcy zabrali nas na gościńca, ale Symanowski niedługo za stołem siedział. Kiedy weszłam do izby, gdzie grali, zobaczyłam go wciśniętego między muzykantów, wsłuchującego się w Bartusiowe granie i stawiającego w notesiku kreseczki i pałeczki. Bartuś przebierał po strunach kościstymi palcami, rzucając głowę w tył, to znów kładł siwą głowę na gęśliki, co by ino utrafić w gust panu Szymanowskiemu. Dobrotliwy uśmiech Karola leciał po izbie za tańczącymi, którzy popisywali się przed nim najbardziej zmyślnymi figurami.
(...) Kiedyś spotkałam Obrochtę, idącego z gęślikami dołu: pytam się – Dokąd to idziecie, dziadku?- Na koncert pana Szymanowskiego, bo jego cały świat słucha, a on słucha mojego grania - odpowiedział dumnie.
Zaś Karol Szymanowski w artykule o muzyce góralskiej pisze tak: (...) coraz więcej słyszy się na weselach obrzydłych walczyków, polek, niemożliwych wprost do zniesienia w wykonaniu góralskiej kapeli, niejeden z młodych chłopców zatańczył by już i shimmy, płaska zaś „dólska’ nuta uporczywie i wytrwale stara się wyrugować prawdziwne – wytyczne niemal w swym archaicznym wyrazie „wirchowe”, „sabałowe”, „ozwodne”, które w nietkniętej, tradycyjnej formie przechowuje jak skarb bezcenny jedyny dziś duchowy spadkobierca i dziedzic Sabały- stary Bartek Obrochta z Kościelisk.
Zainteresowanie muzyką nie ograniczało się u Obrochty jedynie do muzyki góralskiej. Często przysłuchiwał się on muzyce klasycznej (np. Paderewskiego, Barcewicza), wypowiadając trafne uwagi o wartości, charakterze utworu oraz interpretacji wykonawców. Po śmierci „rapsoda góralskiego” Szymanowski z wdzięcznością przyjął funkcję przewodniczącego komitetu budowy pomnika Bartusia Obrochty; niestety nie doszło do realizacji tego pomysłu.
Bartłomiej Obrochta dwukrotnie prowadził schronisko w Starej Roztoce. Pierwszy raz było to w latach 1890 - 1895, a drugi raz w czasie pierwszej wojny światowej. Był to czas kiedy jego synowie poszli na wojnę i Bartuś z tęsknoty wolał być w górach, niż w rodzinnym domu. Później prowadził schronisko jego syn Jan.
„Gazdowanie” Bartka w Roztokach wspomina Jerzy Lande, który ostatniego lata wojny, idąc z Marylą i Janiną Mierczyńskimi z Morskiego Oka do Zakopanego pieszo, zawitał do schroniska: Moje towarzyszki i teraz nie tracą humoru. Nucą sobie piosenkę góralską, a jedna zwraca się do Bartka: - Zagralibyście, krzesny ojcze. Zaraz skoczył, wyciągnął skrzypce, przygryzł kołki, nastroił - i popłynął strumień muzyki, w pierwszej chwili dla słuchacza zgrzytliwy i bez akompaniamentu ubogi, ale stopniowo porywający temperamentem, przekorny, zacinający jak batem. Bartek się w mig odmienił.(...)Jedną nogą w kierpcu wytupuje wciąż rytm, uparcie, zapamiętale. I panny, widzę nie obce są tym czarom. To jedna, to druga wyskakuje przed muzykę, przebierając na miejscu nóżkami, wsparłszy się rękami w boki, i sztucznie grubym, męskim głosem wyśpiewuje parę taktów, poddając mu nową melodię, a kończąc śmiechem.
Ten „rapsod góralski” zakończył swój koncert dla świata i żywot górala poczciwego z 30 kwietnia na 1 maja 1926 r. na ścieżce pod reglami, tak jak sobie wymarzył - bliżej Tatr niż zakopiańskiego gwaru.
Bartuś siedział oparty o głaz, szeroko otwartymi, błędnymi oczyma wpatrzony w wizję pochodu. A pochód szedł bez końca. Wychodzili wciąż nowi ludzie z mgły i znikali za ściana lasu. Wreszcie zobaczył i Daniela Gąsienicę, serdecznego przyjaciela, który wysunął się z pochodu, podszedł blisko ku niemu i rzekł uśmiechnięty: „pódź towarzisu s nami”. Idem: szepnął Bartuś nieprzytomnie. Chciał się podnieść, ale tylko roztworzył kurczowo dłoń, z której wypadły skrzypce z głośnym jękiem strun.
(A. H. Jost, Skończona pieśń)
- Magnes Folk na lodówkę IVMagnes Folk łączy ze sobą motywy polskiej sztuki ludowej z motywami z regionu Podhala. Świetnie nadaje się na lodówkę. Jest doskonałą pamiątką z Zakopanego. Może też być...7 zł
- Sakiewka IVSakiewka filcowa z haftowanym ludowym motywem. Zamykana na rzep. Szerokość ok. 9 cm Wysokość ok. 14 cm Długość ze sznurkiem ok. 49 cm Materiał: Filc Kolor: Kremowy 40 zł
- Ludowe etui na tablet VLudowe etui z szarego filcu zapinane na rzep, kolorowy haft maszynowy. Etui nadaje się do przechowywania np. tabletu. Wymiary: szerokość 21 cm, długość 31 cm. 60 zł