Cisna Bieszczady
Góry
Wiosenna Paportna w Bieszczadach…
Autor: Wojciech Szatkowski
Sezon, sezon ski-turowy i po sezonie… Skończył się w majówkę ślicznym zjazdem w Tatrach, ale tym razem nie o tych górach będzie mowa. Wracam myślami w Bieszczady. W tm roku odwiedzaliśmy je trzykrotnie ze znajomymi i przyjaciółmi z tych gór. Ski-turowa wycieczka na szczyt Paportnej (1199 m) w Bieszczadach Wysokich wymaga wyjaśnienia. Paportna jest atrakcyjnym celem wycieczki narciarskiej. Można ją traktować jako część składową długiej wyrypy narciarskiej przez Pasmo Graniczne. Paportna może też być celem samym w sobie. Wybieramy tę drugą ewentualność. Dlaczego? Jej długa, północna ściana, porośnięta niezbyt gęstym lasem bukowym, gwarantuje wyjątkowo piękne zjazdy. Polana położona na jej zachodniej ścianie, tuż pod szczytem, gwarantuje za to piękne widoki, widać stąd nawet Tatry. Dla wielu z nas wyrypa na Paportną w Bieszczadach pozostanie jednym z najpiękniejszych narciarskich wspomnień. Dlatego warta jest polecenia innym narciarzom.
Bieszczady czy Bieszczad?
Parę słów wyjaśnienia nazwy tych gór. Skąd ten Bieszczad? „W średniowieczu nazwa Bieszczady występowała w dwóch postaciach: jako (ten) Bieszczad i jako (te) Bieszczady” (http://obcyjezykpolski.pl/bieszczad-albo-bieszczadow/). Etymologia wyrazów Bieszczad i Beskid jest niejasna, czasem wywodzi się ją od trackiego ludu Bessów. Bessowie mieszkali na północ od Karpat, odnotował ich Ptolemeusz, ale nie mamy pewności, czy należy ich wiązać z tą nazwą. Słownik etymologiczny nazw geograficznych Polski Marii Malec (PWN, 2003) podaje: „Przypuszcza się, że obydwie nazwy (Beskidy i Bieszczady) są etymologicznie pokrewne, wywodzą się z pierwotnych form *b(i)eskyd (z czego Bieskid- // Beskid-) i *b(i)esked (z czego Bieszczad). Nazwom tym odpowiada średnio-dolno-niemieckie beschet (czytaj besket) i skandynawskie besked o znaczeniu 'rozdział, rozdzielenie, rozłączenie'”. W dalszym ciągu autorka wyjaśnia, że chodzi o rozdział w znaczeniu działu wodnego. (za: http://sjp.pwn.pl/szukaj/bieszczad.html). „Bieszczad” i „Beskid” od dawien dawna były bowiem określeniem góroddzielających Polskę i Ruś od Węgier. Miały też w tamtych czasach negatywny wymiar czegoś dzikiego i groźnego dla człowieka. Powiedzenie „świat zbieszczadział” oznaczało świat bardzo dziki, nieprzyjazny dla człowieka. Nazywano je także Wilczymi Górami, od dużej ilości tych wspaniałych drapieżników, albo „przytułkiem łotrów” (Samuel Linde, 1807–1815 – polski leksykolog i językoznawca, tłumacz, bibliograf, pedagog i bibliotekarz, autor Słownika języka polskiego). W dokumentach węgierskich od 1269 roku Bieszczady (po raz pierwszy jako „Beschad”) oznaczały nazwę pasma górskiego – „Beschad alpes Poloniae”. W formie ruskiej określano je jako Beskid lub Beśkid. Od XIV wieku napływała tu pasterska ludność wołoska, a jej obecność spowodowała nadanie nowych nazw. Nazwy ludowe pozostały w granicach wsi, w miejscach, gdzie wypasano bydło. Są niezwykle celne, prawdziwe i do dzisiaj przetrwały na niektórych mapach. Kazimierz Dobrowolski w 1938 roku objaśnił toponimię Beskidu i Bieszczadu na tle nazewnictwa bałkańskiego, łącząc ją z albańską nazwą terenową bjeska, bjeske oznaczającą halę górską, łąkę lub pastwisko. Ta wersja wydaje się bardzo prawdopodobna, gdy weźmiemy pod uwagę, jak ważnym elementem życia miejscowych ludzi było pasterstwo. Legenda przytoczona w książce Andrzeja Potockiego Księga legend i opowieści bieszczadzkich wyjaśnia cała sprawę jeszcze inaczej. Głosi ona, że nazwa Bieszczady pochodzi od słów Biesy i Czady, nazw duszków mieszkających w tych pięknych górach. Potocki pisze: „Na początku na tym skrawku ziemi zapomnianym przez Boga tylko diabły harcowały. Awantury, rozboje i gwałty czyniły między sobą. Nie były to jakieś diabły szczególne, ot zwyczajne rogate i włochate pospólstwo. Ich mnogość powodowała, że ludzie nie chcieli się na tym terenie za żadne skarby osiedlać. Wydawało się, iż ta część Karpat na zawsze pozostanie diablo bezludna. Nawet nazwy swojej wtedy nie miała, bo niby jak nazwać taką diablą krainę?
Kiedy w wyniku eksperymentów genetycznych wyhodowano w piekle dwie nowe odmiany diabłów, jedne nazwano biesami, a drugie czadami. Różniły się one znacznie od reszty diablej populacji, dlatego najgorętsza egzekutywa piekielna postanowiła umieścić je w oddzielnym rezerwacie. Wybór ten padł na tę dotąd nienazwaną, czarcią krainę. Wyłapano tu dotychczasową biesią hołotę, po czym zaludniono, a raczej zadiablono piekielny rezerwat biesami i czadami. Wtedy też powstała jego nazwa – BIESZCZADY. Ale gdzie jest diabeł, powinien być i anioł, bo gdzie jest zło, powinno być i dobro. Zawsze tak było i tego porządku nawet diabły nie ważą się zmieniać. Niestety sfery niebieskie nie zgodziły się wysyłać do bieszczadzkiego rezerwatu aniołków, bo one były edukowane przeciw zwyczajnym diabłom, a nie genetycznym mutantom. Zachodziła przeto obawa, że aniołkowie mogą nowemu zadaniu nie podołać, a co gorsza, same zejdą na psy, czyli inaczej mówiąc, ulegną diabelskim pokusom. Wtedy zagrały biesy z czadami w orła i reszkę. Wyszło im, że biesy będą od złego, a czady od dobrego. I natychmiast wróciła normalność do tej krainy, a wraz z nią przybyli ludzie. Nie od razu, ale powoli zaczęli zasiedlać coraz to nowe doliny nad rzekami i potokami, a potem poszli nawet w góry, pod samymi połoninami zakładali wsie. Jedni przybywali tu z Małopolski, inni z Rusi, a jeszcze inni z Wołoszy, ze Słowacji i od Madziarów. Tak się tu wymieszali, wykotłowali, że teraz nie poznasz kto stąd – bo każdy jest stąd. A biesy i czady? No cóż, robią od kilkudziesięciu wieków swoją zwykła diablo-anielską robotę, raz lepiej, raz gorzej, bo przecież nie sposób wszystkim ludziom dogodzić”. Opowieść Andrzeja Potockiego wydaje mi się najlepszym wyjaśnieniem nazwy tych gór. Bieszczad, Bieszczady, czy też góry dobrych i złych duszków – pewne jest jedno, że w tych historiach i obecnych dziejach tego rejonu wszystkiego jest po trochu. I pasterstwa, i łotrzykostwa, i ucieczki przed współczesną cywilizacją w inny świat. Dzisiaj poprawne są obydwie formy: Bieszczady i Bieszczad. Te góry to jednak nie tylko nazwy, szczyty, lasy i przyroda. Ważni są ludzie Bieszczadu, o nich jest też ta opowieść.
Legendy i zwykli ludzie Bieszczadu…
Co odróżnia Bieszczady od reszty polskich gór? Najważniejsze jest tu życie po bieszczadzku. Czyli jakie? Bez pośpiechu, w zgodzie z sobą i naturą. Z namysłem, ale i radością z każdego poranka z widokiem na połoniny i lasy. Bieszczadzkość wzmacnia dzika przyroda, jakiej nie znajdziesz w innych górach Polski. Wieczór z przyjaciółmi przy ognisku lub kominku, pieśni pograniczne: polskie, ukraińskie, węgierskie, łemkowskie. Niektórzy uciekali w te góry przed sprawiedliwością, inni przed sobą. Najwięcej jest takich, którzy w poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi odkryli Bieszczady. I w nich pozostali. Na pewno spotkacie tu fajnych ludzi. Nie sposób opisać wszystkich, dlatego wybrałem tylko kilku z nich, mieszkających w okolicach Cisnej. Ludzie ci stali się cząstką tego rejonu i cząstką Bieszczadu. Jednymz nich jest Ryszard Szociński. Spotkacie go w Cisnej. Legenda tych gór, poeta, od lat wpisany w Bieszczady. Najczęściej chodzi w kowbojskim kapeluszu. To jednak, jaktwierdząniektórzyza mało, by stworzyć magię. Sprzedaje tomiki wierszy, żyje bez pośpiechu, w harmonii ze sobą i z naturą. Tutaj znalazł spokój, znalazł siebie.
może mi kilka daruje Pan lat
bym
mógł ocalać swoją duszę
być może
inny będzie świat
gdy
w wieczność samotnie wyruszę
gdy
już nakarmię swoje ego
galaktyk
i harmonii pyłem
i Głos usłyszę ten
dlaczego
na ziemi
między wami byłem
to skłonię przed Nim
czoło dumne
podam
swą duszę pełną strachu
i
po raz drugi jeszcze umrę
by zostać
na wszechświata dachu
Podczas wizyty w Cisnej odwiedźcie bar „Siekierezada” (Cisna nr 92, blisko rynku), gdzie zachodzą miejscowe, żyjące po bieszczadzku „zakapiory”. Bar ten zawsze miał wiernych bywalców: bieszczadników, ludzi stąd, malarzy i poetów. Każdy znajdzie tutaj swoje miejsce. Ryszard Szociński także często tu zagląda. Spotykał się tutaj z legendarnym „Majstrem Biedą”, Władysławem Nadoptą, Stanisławem Oleksym i innymi osobami znanymi w Bieszczadzie. Można z nim pogadać, otrzymać dedykację w tomiku wierszy. Warto wspomnieć też tych, co odeszli. Wśród nich Jędrka Połoninę, znanego jako „Jędruś Rzeźbiarz” i „Kapeluszowy Kowboj”. Był on znanym w całym Bieszczadzie poetą i pieśniarzem, żył wolnością na co dzień i w swoim świecie pielęgnował ją jak potrafił. Był on uczniem zakopiańskiego artysty, Antoniego Rząsy. Zasłynął głównie poprzez włóczęgowski styl życia, zawsze w kowbojskim kapeluszu, w butach z ostrogami i z gitarą. Zginął potrącony przez samochód prowadzony przez pijanego kierowcę. Jaki był? Odpowiedzmy wierszem.
Jan Szelc
Jędrek
Daremnie szuka
miejsca swego
do złego losu
przykuty
a z nim rumaki
skrzydlate anioły
które natchnął dłutem
co znajdzie
zgubi
jest wszędzie
i nigdzie nie mieszka
sam siebie
odnaleźć nie może
na krętych i stromych
ścieżkach
Autor wiersza, Jan Szelc, miał tytuł „bieszczadzkiego barda”, bo jak niewielu w swoich wierszach potrafił oddać barwę Bieszczadu, jego ludzi, trudnej historii i dnia dzisiejszego. Za swoją twórczość otrzymał wiele nagród. Napisał następujące tomiki wierszy: Stoję przed sobą (1982), Gwiazda Małej Rawki / Święte Buki (1993), Sine Wiry (1995), Mycykowy Dział (1998), Próg domu (2000), Liputowa droga (2004), Odmawiam góry (2004) i Łzą żywiczną zalakowane (2008).
A może najprawdziwszym z zakapiorów, albo lepiej: starych bieszczadników, był Władysław Nadopta, słynny „Majster Bieda” z piosenki Wojciecha Bellona? – Zostawiłem Śląsk, bo tam w kopalni nie zostawiłem żadnego zakopanego skarbu, i pojechałem w Bieszczady – powiedział kiedyś. I osiadł tutaj. Zbierał wiosną poroża jeleni, latem grzyby, borówki, łowił ryby. Wszyscy go znali, wszyscy szanowali. A poprzez poezję Bellon pozostawił mu żywy pomnik, bo „Majster Bieda” to jedna z najbardziej znanych bieszczadzkich piosenek. I chociaż już nie ma z nami „Majstra Biedy” to nie „odszedł on wiatrem niesiony w przeszłość” – pozostała pamięć o człowieku, który jak mało kto żył na co dzień wolnością, a kanapką z serem dzielił się z psem. Władysław Nadopta miał przeciekawą twarz. Steraną życiem, pełną niedoskonałości i zmarszczek, wydatny nos i długie, zaczesane do tyłu siwe włosy. Pokolenie starych bieszczadników już powoli odchodzi w przeszłość. Co chwilę słyszymy o kolejnym, który ubył z zakapiorskiej kompanii. Dziewięć stołków przy barze jest symbolem dziewięciu tych, którzy odeszli. W „Siekierezadzie” zawsze jest inaczej, zawsze biesy i czady spoglądają na przybyłych gości. Nieraz groźnie, nieraz z zadowoleniem, a nieraz... z pobłażaniem. Często wita nas ciężki rock i opary alkoholu. „Siekierezada” jest wyjątkowa w skali światowej i dopóki takie miejsca będą w Bieszczadzie, Bieszczad ocaleje w swojej wyjątkowości. Strona internetowa baru: www.siekierezada.pl – są tam liczne, napisane z humorem opowieści o „dziewięciu wielkich”. O dawnych Bieszczadach i ich ludziach. Poczytajcie koniecznie.
Niedaleko stąd stoi „Przystanek Cisna” Kasi i Andrzeja Rozmysłowiczów. Bez „Przystanku” nie byłoby tak barwnie w Bieszczadach. Fantastyczni ludzie, których dom ma atmosferę serdeczności, kolorowe pokoje i salę z kominkiem, gdzie ciepłem bije żywy ogień.Kasia świetnie gotuje, jest autorką książki Kuchnia wegetariańska. Atmosfera panująca w „Przystanku Cisna” jest niezwykła. Drewniane domy, dobre jedzenie, wieczorem posiady, filmy, prezentacje. Zawsze warto tam wracać.W kolejnym znaczącym miejscu, które lubią ludzie, czyli schronisku pod Honem, spotkamy czasami, jak będziemy mieli szczęście, Józka, wspomnianego już cymbalistę. Niezwykły to człowiek. Magia gór to także muzyka pogranicza: polska, ukraińska i węgierska, piosenki turystyczne i koncerty. W Centrum Kultury i Ekologii w Cisnej szefuje Julia Kubica, warszawianka, która pokochała Bieszczady. Organizuje mnóstwo imprez, a energii ma w sobie za trzech. W okolice Łopienki dość często zagląda Zbigniew Kaszuba, który uratował od zniszczenia tutejszą cerkiew. Jest tu więcej ciekawych postaciw Bieszczadach, dzięki nim podróż w góry może okazać się największą przygodą. Bez nich nie miałyby one swojego wyjątkowego kolorytu. To wrażenie dopadło i mnie. I chociaż, jak widzicie moje zauroczenie Bieszczadem jest całkowite, a czasami być może trochę naiwne, to dzięki ludziom, którzy tu są, pokochałem te góry dogłębnie. A teraz… wracamy na stoki Paportnej. Zawsze tu pięknie, nieco demonicznie.
Paportna w zimie…
Wyprawa na ski-tury w Bieszczady – ten pomysł brzmi nieco egzotycznie. Czyżby? Początek zimy. Styczeń. Sypie jak diabli. Pakujemy auto i jedziemy na ski-tury w Bieszczady. Na pierwszy cel zimowej wyrypy w Bieszczadzie wybieram Wetlinę i Pasmo Graniczne, a właściwie Paportną (1199 m). Waldemar Czado lubi trasy bardzo długie, na których w doborowym towarzystwie można odbyć długą wyrypę, pochodzić, pofotografować i pojeździć. Mnie zasmakowała trasa na Paportną z racji wspaniałych zjazdów, które można modyfikować i dzięki temu przedłużać wyrypę. Wycieczkę rozpoczynamy w Wetlinie na Starym Siole. Szlak żółty, rozpoczynający się w Wetlinie, za mostkiem na Potoku Wetlinka (idąc od strony Wetliny skręcamy w lewo) prowadzi na Pasmo Graniczne i dalej na Rabią Skałę. Najpierw idziemy na nartach obok drogi, dochodząc do ostatnich zabudowań, tu zakładamy foki i przechodzimy przez rozległe łąki, które są bardzo dobrym punktem widokowym na Połoninę Wetlińską i okolice Wetliny. Potem szlak żółty prowadzi lasem bukowym, po prawej naszej ręce mijamy szczyt Kiczerki (755 m). Latem są tutaj niewygodne schody, zimą są na szczęście przykryte warstwą śnieżnego puchu. Przynajmniej w styczniu, bo w wersji wiosennej wycieczki narciarskiej na Paportną idziemy tędy w adidaskach:) Po osiągnięciu grani, szlak łagodnie skręca w lewo. Po drodze mijamy szereg ładnych polanek, a przed Jawornikiem polanę z pięknym widokiem na Połoninę Wetlińską. Osiągamy Jawornik (1021 m). Tutaj dotyka szlaku granica Bieszczadzkiego Parku Narodowego. Potem zjeżdżamy na nartach bez odpinania fok ścieżką i pięknym bukowym lasem w dół w stronę przełączek pod Paportną. Są dwie. Przed nami potężne stoki Paportnej. Długa, porośnięta bukowym lasem ściana, którą pokonujemy długimi, niezbyt stromymi zakosami. Po ok. 1 godzinie podejścia powinniśmy osiągnąć wierzchołek Paportnej. Z ładną polaną widokową, gdzie organizujemy sobie odpoczynek. Paportna (1198, na niektórych mapach 1199 m n.p.m.) to dwuwierzchołkowy szczyt w Bieszczadach Zachodnich, położony w bocznym grzbiecie pasma granicznego. Nazwa szczytu ma pochodzić z języka ukraińskiego i oznaczać paproć (paporot), która występuje tu latem w dużej ilości. Przewodnik „Bieszczady dla prawdziwego turysty” (Wydawnictwo „Rewasz”) podaje informację, że poniżej szczytu znajduje się niewielkie zagłębienie, przypominające trochę jeziorko (miejscowa ludność nazywała je Jeziorkiem), a ponadto w pobliżu tego miejsca stała drewniana chata z napisem „Himmelsfeld Koliba”, wybudowana w czasie II wojny światowej przez niemiecką straż graniczną. Istniała jeszcze 40 lat temu. Wracajmy do topografii masywu. Grzbiet Paportnej łączy się z głównym na Rabiej Skale, znajdującej się ok. 1200 m na południe. Na północny wschód od głównego wierzchołka jest drugi, o wysokości 1175 m n.p.m. Strome zachodnie i wschodnie stoki opadają odpowiednio do dolin potoków Chomów i Wielki Lutowy. Na północnym stoku tego bieszczadzkiego szczytu leżą źródła potoku Rybnik. Przez wierzchołek prowadzi żółty szlak turystyczny Wetlina Stare Sioło – Rabia Skała i dalej pasmem granicznym. To szlak piękny i stosunkowo rzadko odwiedzany. Widok z niego jest rozległy i malowniczy, praktycznie od kierunku południowo – zachodniego po północno – wschodni. Ładnie prezentują się Fereczata i rozległy masyw Jasła na zachodzie, oraz Smerek z podłużną bryłą Połoniny Wetlińskiej na północy. Widać w dolinie malowniczą osadę Smerek. Czasami przy super pogodzie i inwersji widać stąd Tatry. Ostry ząb skalny wyraźnie odcina się od bieszczadzkich pagórków i wzniesień. Trawersując dwie szczytowe kulminacje wchodzimy do rzadkiego lasu. Tutaj można odpocząć po trudach podejścia, napić się herbaty, coś zjeść. Po odpoczynku rozpoczynamy zjazd. Jedziemy najpierw polaną podszczytową, a potem pięknie nachyloną ścianą północną, przez niezbyt gęsto rosnące tutaj potężne buki. Gęstymi i dłuższymi skrętami pokonujemy tę ścianę z 2-3 odpoczynkami po drodze. Ten zjazd zadowoli każdego. Warto go powtórzyć i podejść z przełączki pod Paportną jeszcze raz na szczyt Paportnej. Polecam takie rozwiązanie. Można też z Paportnej zjechać jej przez jej polanę podszczytową na stronę zachodnią i niezbyt gęstym lasem w stronę Beskidu, jedziemy aż do momentu, kiedy las robi się gęsty i nieprzejezdny, przy wielkich śniegach prawie do dna doliny. Wracamy na Paportną (30 minut podejścia) i zjeżdżamy wzdłuż żółtego szlaku na przełączkę pomiędzy Paportną a Jawornikiem. Po drugim zjeździe z przełączki pod Paportną zakładamy foki i ruszamy na fokach na Jawornik, który osiągamy po ok. 30 minutach podejścia. NaJaworniku skręcamy w prawo w zielony szlak. Odpinamy foki. Wędrujemy i zjeżdżamy na przemian na nartach coraz niżej, najpierw łagodnie, a im niżej, tym bardziej stromo. Dochodzimy do pierwszych zabudowań Wetliny, wkraczamy na asfaltową wąską dróżkę i tuż przy kościele wychodzimy na główną drogę. Wyrypa na Paportną zakończona. Wracamy do auta pozostawionego na parkingu przy sklepie spożywczym na Starym Siole w Wetlinie.
Paportna na wiosnę…
Narciarskie wspomnienie z Paportnej? Jest. Odnoszą się do wiosny 2015 r. Jest 17 kwietnia. Za oknem chmury. Jest wiosennie, czyli nieprzyzwoicie ciepło. Paportną osiągam po 2 godzinach podejścia z Wetliny. Śnieg leży od wysokości ok. 900 m. Prawie godzinę niosę narty, przypięte do plecaka. Widok ze szczytu przesłaniają już niestety chmury. Za to pewną pociechą jest znakomity śnieg. Zjazd udaje się. Na śniegu przypominającym, wiosenne warunki kręci się świetnie. Na przełączce pod Paportną chwila zatrzymania i zadumy. Wspominam lokalne dzieje i nachodzą mnie bieszczadzkie historie sprzed lat. W Wetlinie kupiłem książkę o UPA (Ukraińskiej Powstańczej Armii) w Bieszczadach. Jej autorem jest pasjonat tych gór, Stanisław Żurek, a napisana ciekawie i dobrze udokumentowana pozycja, pokazuje podłoże i przebieg konfliktu polsko-ukraińskiego na terenie Bieszczadów. Będąc w masywie Paportnej myślałem sporo o tej książce i o wydarzeniach sprzed 70 lat. Wkoło mgły. Kiedyś wydawało się, że wśród nich błąkają się duchy zabitych upowskich partyzantów, dusze proszące o przebaczenie. To oczywiście taka przenośnia. Niemniej jednak przypominają mi się wątki związane z historią Bieszczadów i tym miejscem. Zwłaszcza jeden.
Bitwa na Paportnej…
Był rok 1947. W Bieszczadzie niespokojnie. Trwają walki. Płoną wsie. Niszczeją cerkwie. W wilczych górach trwa wysiedlanie ludności ukraińskiej w ramach operacji „Wisła” i zawzięta walka z ostatnimi sotniami UPA. W rejonie Paportnej i Rabiej Skały doszło do regularnej bitwy z sotnią „Bira”, zwaną U-3 („Udarnyky – 3” od nazwy kurenia). Sotnia „Bira” była jedną z formacji upowskich, będąca częścią kurenia "Rena" (Wasyl Mizernyj), które długo walczyły z Polakami w Bieszczadach i Beskidzie Niskim. Był to oddział UPA, operujący na terenie Bieszczadów do roku 1951, działający w oparciu o zamieszkałą tam ludność ukraińską (głównie bojkowską) pod dowództwem Wasyla Szyszkenynecia ps. "Bir". Zbrodnie dokonane przez sotnię „Bira” to między innymi liczne morderstwa na Polakach oraz spalenie wsi Sakowczyk, Tworylne, Hulskie, Zatwarnica i Krywe. Niespokojne były wtedy Bieszczady. Tu, pod Paportną też trwały walki na śmierć i życie. Z jednej strony upowców atakowały oddziały Wojska Polskiego i KBW (Korpusu Bezpieczeństwa Publicznego), a od południa oddziały armii czechosłowackiej. Upowcy nie podejmowali bitwy, poruszali się szybko wzdłuż granicy, aż do Rabiej Skały, gdzie zaczęła się bitwa z oddziałami polskimi. Zagrały polskie karabiny maszynowe i broń upowców, pochodząca głównie ze źródeł niemieckich i sowieckich. Dwóch upowców poległo, ale sotnia się przebiła. Jeszcze jeden raz partyzanci z tryzubami na czapkach uszli obławie… Rachunek śmierci w stosunkach polsko-ukraińskich nie powinien przesłaniać lepszej przyszłości i współpracy pobratymczych narodów. Jednak ją przesłania i chyba niestety jeszcze długo tak będzie.
Tego dnia osiągnąłem Paportną. Jeszcze jedno podejście. Wtedy lunęło i to porządnie. Wracam solidnie zmęczony do Wetliny. Ostatni zjazd. Następuje suszenie całego ekwipunku, wszak jutro kolejny, ostatni dzień bieszczadzkiej „wyrypy”. Gospodarz staje na wysokości zadania. Kaloryfery w „Gawrze” są gorące. Rano szybkie śniadanie i wracam na Paportną, na niedokończone narciarskie zjazdy. Tym razem jest zimno, a śnieg ścięty mrozem w „beton”. Nogi niosą. W niecałe 1,5 godziny wchodzę z Wetliny na Paportną. Po kilku dniach pobytu w górach poruszam się po nich szybko i lekko, jak wilk. Wyostrzone zmysły działają lepiej, a świeże powietrze oszałamia. Dosłownie i w przenośni. Dla takich chwil warto żyć. Zaliczam piękny zjazd północną ścianą Paportnej o długości ponad kilometra i jeszcze dwa: z Jawornika na północ, niezbyt gęstym lasem, do niecki charakterystycznego, niewielkiego potoku i na koniec wycieczki krótką narciarska suitę z niedużej polanki w masywie Jawornika na północ. Nastrój samotnej wyrypy przerywa spotkanie z dwójką słowackich turystów. Kończę wyprawę w miejscu, gdzie jest niewielka polanka. Z widokami na Smerek i Połoninę Wetlińską.Zjazd do Wetliny i koniec wyrypy. Dwa zjazdy z bieszczadzkiej Paportnej. Każdy był inny. Każdy wywołujący inne nastroje i wspomnienia. Zawsze warte powtórzenia. Polecam tym, którzy lubią gęste i szybkie skręty między drzewami. W niezbyt stromym terenie. I myśl kolejna. W tych górach zaczynał Olek Ostrowski, ratownik GOPR, który zjechał z Cho Oyu w Himalajach, a zginął na Gasherbrumie II. Fantastyczny młody człowiek, z ogromnym potencjałem i energią, która biła z jego postaci. Pamiętamy o Olku. Więcej, nigdy nie zapomnimy. Tego, jak Olek wyróżniał się w świecie ludzi gór w Polsce. Biła z jego twarzy dobra energia, ładnie mówił, był wyjątkowy. Zjeżdżając z Paportnej pamiętajmy, że i na tym bieszczadzkim szczycie Olek trenował ski-tury i zjeżdżał. Idziemy na Paportną pośladach tego przesympatycznego młodego człowieka. Osiągnął w górach wiele: zjazd z Piku Lenina, z Kazbeka w Kaukazie i Cho Oyu w Himalajach pokazały wielki potencjał Olka. Niemniej jednak śmiem twierdzić, że jeszcze ważniejsza jest Dobra Pamięć, którą po sobie pozostawił.
Pocałunek Paportnej…
Rano leniwa pobudka. -2 za oknem, szaroburo i nie chce się wstawać.Telefon do Pana Andrzeja, kierowcy busa, by przyjechał po nas trochę później (zmiana czasu).Jemy co nieco, pakowanie, ruszamy busem do Wetliny.Tego dnia idziemy grupą ski-turową w ramach obozu Skiturowego Zakopanego na Paportną. Prowadzi nas Waldek Czado – ratownik GOPR Bieszczady, ultramaratończyk, świetny fotograf. Nauczyciel, ratownik Bieszczadzkiej Grupy GOPR. Każdą wolną chwilę spędza w górach by wędrować, fotografować, biegać. Za sprawą nart jego ulubioną porą roku jest zima. W Bieszczadach i Beskidzie Niskim wszedł na nartach, „gdzie się tylko dało”. Wielokrotnie z sukcesami brał udział w zawodach w narciarstwie wysokogórskim. Uczestnik wielu przejść skiturowych w Alpach i Karpatach Wschodnich. Za namową przyjaciół udostępnił swoje zdjęcia publiczności. Prezentował je w formie wystaw Karpaty Wschodnie, Pory roku w górach oraz diaporam podczas Festiwalu Filmów Górskich w Ustrzykach Dolnych. Jest współautorem albumów i zdjęć do przewodników, między innymi Czarnohora, Atlas Gór Polskich, Panoramy Gór Polski. Popularność przyniósł mu fotograficzny blog Pejzaże Karpackie, za który zdobył II nagrodę w konkursie Blog Roku 2005, obecnie dostępny pod adresem: www.pejzaz.czado.com. Nasza grupa to: Basia z Robertem, Krzysiek co pędzi z wiatrem w zawody, Piotrek, Darek, Waldek i ja. Zaczynamy od błota. Klei się do butów, klei się do spodni. I tak z 40 minut. Jeżeli lubisz te góry to im to błoto wybaczysz… W 1,5 godziny wchodzimy na Jawornik, potem na Przełączkę pod Paportną (1000 m), stamtąd idziemy w górę zakosami, bo robi się stromo. Wchodzimy na nartach na niższy wierzchołek Paportnej (1175 m), potem na wyższy (1199 m). Z niego, po odpięciu fok, jedziemy polaną na stronę Doliny Beskidu, zwanej tutaj „Wietnamem”. Pod nartami twardy śnieg, a na mim ok. 5 cm puszku z nocy. Jazda się udaje. Potem wchodzimy na fokach na niższy wierzchołek Paportnej, przepinka, jedziemy na stronę Wetliny. Skręty między drzewami to wielka frajda. Nagle trafiam na gałąź buka, która przy dość dużej prędkości trafia w twarz. Jadę dalej śmiejąc się, ale nagle widzę krew na śniegu. Waldek zakłada plaster i jedziemy dalej. To był taki pocałunek Paportnej na pożegnanie BieszczaduJ. Zjeżdżamy do Wetliny i tam kończymy wycieczkę. Trochę danych o tej wyprawie. Trasa jest średnio trudna. Czas podejścia: 3:30 (bez odpoczynków). Czas zjazdu: 1:00. Cała wycieczka zajmie nam 5-6 godzin. Długość wycieczki: ok. 12 km. Najlepszy okres: luty-marzec. Konieczny kask podczas jazdy między drzewami. Znaki: żółte i zielone. Maksymalne nachylenie: ok. 30˚. Stopień trudności: 3. W Wetlinie żegnamy się, pozdrawiamy wszyscy Waldka, fantastycznego gościa i przewodnika, rozjeżdżamy się do domów. Za rok myślę znowu odwiedzimy wiosenne Bieszczady…
Inne możliwości zjazdów z Paportnej:
z Paportnej zjeżdżamy zachodnią ścianą wprost w dół aż do dna doliny Beskidu, jest to zjazd o przewyższeniu prawie 450 metrów, zadowoli każdego narciarza ski-turowego, ważne by wybrać go przy dość grubej pokrywie śnieżnej. Bez znaków, dość stromy las, tylko dla doświadczonych turystów narciarzy. Dnem doliny Beskidu dojeżdżamy do Smereka. Maksymalne nachylenie: 25˚. Stopień trudności: 3. Trasa bez znaków.
Z Paportnej na Rabią Skałę i dalej granicą i Pasmem Granicznym na Okrąglik, Płaszę, Kurników Beskid, Okrąglik, piękna bieszczadzka wyrypa na długi dzień, trasa ma ponad 20 km długości. Dla doświadczonych turystów- narciarzy i przy pewnej pogodzie. Wspaniałe widoki, także na Tatry. Maksymalne nachylenie: 25˚Stopień trudności: 2+
- Obraz olejny Folk IIIObraz olejny Folk z namalowanym autorskim wzorem inspirowanym polską sztuką ludową oraz motywami z regionu Padhala doskonale nadaje się do każdego wnętrza. Obraz...300 zł
- Torebka filcowa IXTorebka filcowa z haftowanym ludowym motywem (haft maszynowy). Zamykana na zamek błyskawiczny. Środek z czerwonej podszewki, z kieszenią boczną i smyczą. Szerokość ok...160 zł
- Bransoletka PurpurosaBransoletka Purpurosa Obw. - 19 cm. Materiały: Jadeit, Marmur (kula), Piryt, Onyks, Srebro. Biżuteria zaprojektowana i wykonana przez Elżbietę Krzemińską-Owczarz. 65 zł
- Wiosenna Paportna w Bieszczadach…Autor zdjęć: Wojciech Szatkowski, Waldemar Czadoobejrzyj galerię
Liczba zdjęć: 128